Il Ritorno
Osiem miesięcy przyszło nam czekać na kolejny rajd w Mistrzostwach Europy. Moje przewidywania z maja sprawdziły się i faktycznie to Rajdowi Rzymu przypadła rola otwarcia sezonu. Tym samym cykl ERC ruszył najpóźniej w historii, bo dopiero pod koniec lipca. Podczas oglądania zmagań na włoskich oesach można było stwierdzić, że to właśnie rajdy zostały najmniej dotknięte trwającą pandemią. Gdyby nie wszechobecne maseczki i przyłbice, to nie przyszłoby mi nawet do głowy, że jest jakieś zagrożenie, bowiem cała otoczka wyglądała znajomo. Znajomo tak bardzo, że niemal stereotypowo toczyła się też sama rywalizacja. Nie znaczy to jednak, że w okolicach “Wiecznego Miasta” nie było w ostatni weekend lipca co oglądać.

Etap pierwszy
Tak więc po zdecydowanie zbyt długiej przerwie, w sobotę o godzinie dziewiątej ERC mogło wreszcie ruszyć. Długo jednak ten powrót nie potrwał, bo Andrea Crugnola rozbił swojego Citroena, a że zrobił to w wyjątkowo wąskiej partii trasy, to odcinek trzeba było przerwać. Zanim ekipom porządkowym udało się uprzątnąć miejsce zdarzenia i odholować rajdówkę, minęła dobra godzina. Najgorsze jest jednak to, że następnym odcinku to samo zrobił Adrien Formaux. Różnica polegała na tym, że Francuz wypadł z rajdu w o wiele bardziej spektakularny sposób, bo jego Fiesta R5 wylądowała na dachu. Uporządkowanie bałaganu znowu zabrało kupę czasu, więc pierwsza pętla skończyła się z ponad dwugodzinnym opóźnieniem. Wszystkie trzy odcinki (gdy wreszcie ruszyły) wygrał Alexey Lukyanuk, który prowadził nad Giandomenico Basso z przewagą prawie dziesięciu sekund. Trzeci, po kilku niespodziewanie dobrych czasach, był Simone Tempestini. Przygód też było wiele mniej. Najpoważniejsze problemy zgłaszał Solberg, który zgubił swoje okulary na mecie jednego z odcinków. Po serwisie nie działo się wiele więcej. Lukyanuk rządził i dzielił wokół Rzymu, wygrywając kolejne trzy odcinki, a Basso nie miał nawet do Rosjanina podejścia. Ciekawiej było za pierwszą dwójką. Na czwartym oesie trzecie miejsce na rzecz Breena stracił Tempestini, tylko po to, by na następnej próbie Irlandczyka przeskoczył Oliver Solberg. Norweg poszedł za ciosem i na kończącym dzień odcinku szóstym wykręcił drugi czas. Tym samym zbliżył się na odległość trzynastu sekund do Basso. Niedziela miał więc być nieco ciekawsza…

Etap drugi
…i była może nie tyle ciekawsza, co bardziej różnorodna. Od razu, na porannej pętli, rosyjską dominację przerwał Basso, wygrywając dwa pierwsze odcinki. Były to o tyle ważne zwycięstwa dla ubiegłorocznego triumfatora, że skutecznie oddaliły go od Solberga. Później mieliśmy jakże znajomy scenariusz w kontekście Rajdu Rzymu, gdy błyszczeć zaczął Crugnola. Włoch wygrał ostatni odcinek przed pierwszym serwisem i wszystkie oesy na drugiej pętli. Szkoda, że po sobotnim wycofaniu Andrea jechał już tylko o honor. Ponownie, najbardziej pasjonujące pojedynki odbywały się raczej z tyłu stawki. Breen na czwartym miejscu bronił się wytrwale przed Tempestinim, lecz na oesie dwunastym obrona Irlandczyka padła. Jego rumuński rywal długo się jednak tą lokatą nie nacieszył, bo już na następnej próbie Breen przypuścił bardzo udany kontratak, a później zdołał utrzymać Simone za plecami aż do mety. Z przodu imponował Lukyanuk i to w sposób, jakiego się po nim nie spodziewałem. Przy “rosyjskiej rakiecie” przyzwyczailiśmy się przez lata, że nawet na ostatnich metrach rajdu niczego nie można być pewnym. Tymczasem w Rzymie, “Alex” prezentował bardzo dojrzałą i spokojną jazdę. Mimo, że ani jednego odcinka na drugim etapie już nie wygrał, to umiejętnie kontrolował swoje tempo. Basso, mimo usilnych starań, był w stanie zbliżyć się tylko na szesnaście sekund do lidera i musiał zadowolić się drugim miejscem. Oliver Solberg, mimo sporych oczekiwań na zaatakowanie Basso, postawił raczej na utrzymanie trzeciej pozycji. W takich właśnie okolicznościach Alexey Lukyanuk odbił sobie zeszłoroczne niepowodzenia, w pewnym stylu wygrywając Rajd Rzymu.

A jak radzili sobie zawodnicy z biało-czerwoną flagą na szybie? Można na pewno powiedzieć, że spodziewaliśmy się czegoś więcej. Miko Marczyk potrzebował sporo czasu, żeby dogadać się z oponami, samochodem, a przede wszystkim z rajdem. Jednak, gdy już złapał równiejsze tempo to trzymał się z dala od kłopotów i zajął jedenaste miejsce w generalce, a także szóste w ERC1 Junior. Występ, z którego można z pewnością wyciągnąć pozytywy. Gorzej spisywali się za to Adam Stec i Jarosław Kołtun. O ile tego pierwszego można tłumaczyć brakiem doświadczenia w R5, to akurat Kołtun w ERC już kilka rajdów pojechał i prezentował się w nich o wiele lepiej, niż tym razem. Najbardziej szkoda było mi Dariusza Polońskiego, który mimo dobrego tempa w Abarcie, wycofał się w skutek awarii. Identyczny los spotkał Igora Widłaka, który też nieźle prezentował się w ERC2, ale na przeszkodzie do dobrego wyniku stanął jego własny Mistubishi Lancer.

I to tyle jeśli chodzi o Rajd Rzymu. Nie były to najbardziej ekscytujące zawody w Mistrzostwach Europy i nie będziemy pamiętać ich przez lata. Lecz biorąc pod uwagę, że to pierwszy poważny rajd w międzynarodowym cyklu od lutego, to naprawdę nie ma co narzekać.
