Szaleństwo na oesie (1/3) – Gigi Galli
Trwa letnia przerwa, a z uwagi na fakt, że dawno nie było żadnych “Rajdowych opowieści” to postanowiłem zapoczątkować mini-serię artykułów. Podczas jej trwania przedstawię wam sylwetki czterech najbardziej szalonych kierowców, którzy mieli okazję startować na rajdowych trasach. Z racji tego, iż za tydzień startuje Rally di Roma Capitale, proponuję żebyśmy weszli już na dobre we włoskie klimaty. Na pierwszy ogień idzie kierowca o bardzo widowiskowym stylu jazdy, dużym poczuciu humoru i południowym temperamencie. Przed państwem – Gigi Galli!
Trochę biografii
Gianluigi Galli, bo tak brzmi jego pełne imię i nazwisko, urodził się 13 stycznia 1973 roku w niewielkim miasteczku Livigno, które znane jest głównie z bycia ośrodkiem narciarskim. Niepozorny Włoch odnalazł w sobie jednak talent nie do slalomu giganta, a szybkiej jazdy samochodem. Jego pasja mogła się rozwinąć poprzez częstą pracę wraz z bratem w warsztacie samochodowym ojca. W ten czy inny sposób, pierwszy w karierze start zaliczył w Rajdzie Valentina. Potem próbował swoich sił w różnych cyklach we Włoszech, Hiszpani, a nawet w Mistrzostwach Europy, aż wreszcie w 1998 wsiadł do Mistubishi Carismy EVO IV. Galli najwidoczniej szybko dogadał się z samochodem, bo przez następne 8 lat pozostał wierny japońskiemu producentowi. W samym jednak 98 roku swoją szybkość udowodnił w Rajdzie San Remo (to była wtedy runda WRC) wygrywając kategorię PWRC. Sukces doczekał się reakcji i przez następne lata Gigi startował właśnie w tej klasie, praktycznie co rok wygrywając na San Remo.

Już wtedy “Gallo” dał się poznać jako bardzo szybki i lekko szalony kierowca. Nie bał się zarzucić tyłem samochodu nawet na asfalcie, co było bardzo widowiskowe i czasami kończyło się też mniejszymi lub większymi wypadkami. Ale czego się nie robi dla owacji włoskich kibiców? Drobna zmiana nastąpiła w 2002 roku, gdy Galli postanowił skorzystać z dobrodziejstw rodzimej motoryzacji i wymienił Lancera na Fiata Punto S1600. Współpraca była średnio efektywna i trwała zaledwie rok. Po tym Gigi wrócił do swojego ukochanego Mitsubishi.

Nareszcie, po wielu latach, w 2004 roku fabryczny zespół japońskiego producenta postanowił dać Włochowi szansę i tak oto Gigi Galli został oficjalnym kierowcą Mistubishi Motors. Pierwszego pełnego sezonu w WRC nie mógł zaliczyć do udanych. Nowego Lancera 04 WRC dostał tylko na trzy rundy, w dodatku nowa broń zespołu z Tokio cierpiała na sporo problemów “wieku dziecięcego”. O ironio, jedyne punkty w tym sezonie Galli dowiózł w starszych modelach Mistubishi. 2005 rok był bardziej udany. Galli zdobył 14 punktów, co pozwoliło na 11 miejsce na koniec sezonu. Być może wynik byłby lepszy, gdyby Włochowi udało się nieco poskromić swój styl jazdy, gdyż większość utraconych punktów była spowodowana lądowaniami na drzewach, murkach i innych przeszkodach na trasie.

Po 2005 roku, ku wielkiemu rozczarowaniu Galliego, Mitsubishi wycofało się z Mistrzostw Świata. Gigi nie zamierzał jednak zostać na lodzie, więc kupił od wycofującego się z WRC Peugeota starszy model 307, pomalował go w barwy Pirelli i wraz z nowym pilotem ruszył na podbój sezonu 2006. Jak się mało okazać, był to najlepszy rok Włocha w WRC. 4 miejsce w Szwecji, potem 3 (pierwsze podium w karierze) w Argentynie. Być może byłoby kolejne podium na Sardynii, ale w rajdówce Gigi’ego padł silnik. Pirelli pieniędzy dało jeszcze tylko na Rajd Finlandii, gdzie Galli dojechał na 5 pozycji. Potem niestety sezon Włocha musiał się zakończyć. Finalnie: znów 11 miejsce w generalce, ale tym razem 15 punktów.

Na sezon 2007 Gigi miał już naprawdę spore problemy ze znalezieniem sponsora. Koniec końców udało się zebrać budżet na trzy rundy i przygotować żółtego Citroena Xsarę WRC. Mimo, że Włoch był raczej specem od asfaltu, to wybór padł na Szwecję, Norwegię i Portugalię. Najlepszy wynik osiągnął w drugim z nich, gdzie dojechał na 6 miejscu. Mimo dosyć krótkiego i rozczarowującego sezonu wkrótce szczęście miało się do Galliego znów uśmiechnąć. Na sezon 2008 w swoje szeregi wziął go Stobart, czyli satelicki zespół Forda. Za kierownicą Focusa WRC Gigi znów pokazał swój potencjał zdobywając trzecie miejsce w Szwecji. Obiecujący sezon przerwał jednak Rajd Niemiec, gdzie Włoch miał bardzo groźny wypadek. Diagnoza: złamana kość udowa i koniec występów w tym roku. Tak kończy się historia Gianlugiego w WRC. Galli startował jeszcze w kilku pojedynczych rajdach, ale nigdy nie wrócił już na światowy poziom. Tyle jednak o elementach biograficznych. Czas spojrzeć na to, dlaczego mieszkaniec Mediolanu znalazł się w tej krótkiej serii.

Włoski temperament
Przede wszystkim styl jazdy Galliego budził równie dużo podziwu, co przerażenia. Sposób jazdy, który określa się mianem “pod kibiców”: dużo jazdy bokiem, ekwilibrystyczne sposoby hamowania i dalekie loty na hopach. To wszystko oczywiście sprawiło, że włoski kierowca dorobił się osobistego fanklubu, który jeździł za nim w najdalsze zakątki świata, nawet w ostatnich momentach kariery. Łatwo było ich rozpoznać na oesach, gdyż wszędzie za sobą nosili sporych rozmiarów baner z wymalowanym na nim czerwonym numerem #25 (Galli startował pod nim przez ostatnie 2 lata kariery w WRC). Zaskarbił sobie także sympatię portugalskich kibiców, gdy po wygraniu superoesu w Rajdzie Portugalii 2007 wychylił się z samochodu i założył koszulkę portugalskiej reprezentacji, wychodząc na dach rajdówki.

Wracając do samego Galliego, to mimo że Włoch nie wygrał żadnego rajdu w WRC, to styl jego jazdy przysporzył mu jedno osiągnięcie podczas Rajdu Finalndii 2005. Włoska załoga przejeżdżała wtedy przez kultową “Ouninpohja” i zbliżała się do znanej hopy “przy żółty domku” (któregoś razu o tym bliżej napiszę). W każdym razie, z racji, że Galli nie miał w zwyczaju używać hamulca przed skokami, to rajdówka wraz z kierowcą i pilotem wzbiła się w powietrze niczym Adam Małysz za swoich najlepszych lat. Czerwony Mistubshi Lancer zawisł na chwilę w przestworzach i wylądował 54 metry dalej. Galli ustanowił tym samym rekord skoku w WRC i niewzruszony pojechał dalej. Jednak, aby uzmysłowić wam jakie było to przeżycie dla jego pilota – Guido D’Amore, pozwólcie, że zacytuję jego wypowiedź podczas całego wydarzenia.
“Lewy 6 i skok… [krótki krzyk przerażenia] [niecenzuralne słowo w języku włoskim] Jezu, brawo Gallo!”
O jego relacjach z pilotami opowiem za chwilę, ale należy jeszcze wspomnieć, że w parku serwisowym Gigi był postacią raczej lubianą. Często żartował i wygłupiał się z innymi kierowcami lub członkami zespołów. Dla przykładu raz, podczas rajdu Szwecji założył narty, przebrał się w kombinezon i próbował zjechać z oblodzonych schodów w motorhomie Mitsubishi. Włoch dostarczał sporo luźnej atmosfery, której dzisiaj w WRC trochę brakuje.

Praca podwyższonego ryzyka
Piloci z Gigim nigdy nie mieli lekko. Wielokrotnie przekonywał się o tym wspomniany wcześniej Guido d’Amore, który najdłużej pilotował Galliego. Wielokrotnie przy okazji nagrań z kamery pokładowej słychać było jak sprzeczają się o jakiś fragment opisu trasy, czy po prostu pokrzykują do siebie coś po włosku. Jednak najsłynniejsze starcie między nimi zdecydowanie przypada na sezon 2005. Podczas dojazdówki na Rajdzie Nowej Zelandii d’Amore twierdził, że wykręcili taki czas, natomiast zdaniem Galliego pojechali o wiele szybciej. Pilot cały czas obstawał jednak przy swoim, więc Gigi postanowił przywrócić go do porządku szybkim ciosem w kask. Guido był tak tym zaskoczony, że faktycznie zamilkł, wobec czego konflikt został zażegnany. Całość dla potomnych uwieczniły oczywiście kamery na pokładzie, a nagranie z zajściem możecie zobaczyć tu. Następny pilot Galliego, czyli Giovanni Bernachini też długo zapamiętał starty z Gigim, gdyż kierowca połamał mu raz nos. Tym razem jednak nie był to przykład wybuchowego charakteru bohatera dzisiejszego artykułu, a raczej braku komunikacji. Na postoju pomiędzy odcinkami na Rajdzie Sardynii 2006 Galli chciał rzucić butelkę z wodą Bernachinniemu, tylko zapomniał mu o tym powiedzieć. Tak więc butelka zamiast w rękach, wylądowała na nosie doświadczonego włoskiego pilota. Galli później wielokrotnie przepraszał Giovanniego za ten incydent, ale ta historia wpasowała się idealnie w charakter porywczego Włocha.

I to w sumie byłoby na tyle, jeśli chodzi o pierwszą postać wśród szalonych kierowców. Galli był osobą na tyle barwną, że chciało by się go jeszcze kiedyś zobaczyć w WRC. Nadzieje raczej płonne, ale w obliczu powrotów Gronholma i Hanninena – kto wie?