Z ziemi polskiej do WRC
11 listopada to jedna z najważniejszych dat dla Polski. Z tej okazji postanowiłem napisać coś o polskich rajdach i załogach, gdyż jak pewnie sami zauważyliście dość rzadko się tu pojawiają. Ten artykuł miałem w głowie już od jakiegoś czasu, a teraz nareszcie mam dobry pretekst żeby go opublikować. Dziś chciałbym przedstawić Wam siedem nazwisk, które w najbardziej pamiętny i udany sposób reprezentowały nasz kraj w rajdach, na arenie międzynarodowej. Ci kierowcy przez lata nierozłącznie kojarzyli się z biało-czerwoną flagą na szybie i dostarczali przeszłym i obecnym pokoleniom niesamowitych emocji. Przed wami:
Klasyk w Porsche

To prawda, że Sobiesław Zasada bardziej niż z WRC, kojarzy się z Mistrzostwami Europy. Aczkolwiek poprzez status legendy jaki posiada i fakt, że był on jednym z pierwszych polskich kierowców regularnie startujących w międzynarodowych cyklach, to nie mogłem go pominąć. Dąbrowianin w Mistrzostwach Świata zadebiutował w 1970 roku w Rajdzie Safari. Z tą różnicą, że wtedy zawody nazywały się Interantional Championship for Maufactureres, więc nie można tego występu uznać za pełnoprawny debiut w WRC. Ten nastąpił dwa lata później, także podczas Rajdu Safari. Wschodnioafrykańskie zmagania należały do grona ulubionych imprez Zasady. Jednak w 1973 roku szansę na dobry wynik odebrała mu awaria zawieszenia. Następny występ Polak zaliczył w 1974 roku podczas Rajdu Press on Regardless w USA. Tym razem dojechał jako siódmy i wygrał klasę D. Załoga pojawiła się jeszcze na starcie Rally of Rideu Lakes, ale nie przystąpili do rywalizacji, gdyż poważnie zachorował pilot – Jerzy Dobrzański. Mimo, że Sobiesław Zasada podczas swojej rajdowej kariery startował w przeróżnych samochodach, to na okazję startu w Mistrzostwach Świata pierwszy wyborem zazwyczaj okazywało się Porsche 911. W 1997 roku kierowca z Dąbrowy Górniczej wziął udział w swoim ostatnim rajdzie zaliczanym do WRC, a mowa o Rajdzie Safari. Na prawym fotelu jako pilot, zasiadła jego żona, Ewa. Małżonkowie (mający wtedy po 67 lat) na pokładzie Lancera EVO III zajęli sensacyjne drugie miejsce w kategorii PWRC i dwunaste w generalce. Był to ostatni oficjalny rajd w karierze Sobiesława Zasady. W ślady wyznaczone przez Mistrza, niebawem poszli inni polscy zawodnicy.

Celebryta

Ciężko znaleźć drugiego tak popularnego, szanowanego i szeroko znanego kierowcę, jak Krzysztof Hołowczyc. Do dzisiaj jest on uznawany za archetyp rajdowca. Znany jako ekspert w studiu telewizyjnym od wszelakich wyścigów, legenda polskich rajdów, a także głos w nawigacji GPS. Przede wszystkim przez lata był on najlepszym Polakiem w Mistrzostwach Świata. Pierwszy występ przypadł na 1996 rok podczas Rajdu Szwecji. Hołowczyc pilotowany przez legendarnego Macieja Wisławskiego, w A-grupowej Toyocie Celice, zajął dwudzieste miejsce w generalce i piętnaste w klasie. W drugim występie w WRC, rok później, polska załoga zamieniła Szwecję na Wielką Brytanię, a Celicę na Subaru Imprezę. Polacy jechali na świetnym, dziewiątym miejscu, lecz na przedostatnim OS25, wypadli z trasy i zaliczyli dachowanie. Dobra forma nie przeszła jednak bez echa i w następnym sezonie Hołowczyc i Wisławski mieli w planach obszerniejszy program startów.

Uzbrojeni w najnowszą Subaru Imprezę WRC, obklejoną logami Stomilu, wystartowali w pięciu rundach Mistrzostw Świata. Zajmowali kolejno dziesiąte miejsce w Portugalii, trzynaste w Katalonii, siódme w Argentynie (najlepszy wynik w sezonie) i ósme w Wielkiej Brytanii. Na Wyspach, Krzysztof Hołowczyc znowu zabłysnął, dwukrotnie wykręcając drugi czas na odcinku i przez moment będąc nawet na trzecim miejscu w generalce. Był to sezon solidny, choć bez punktów. Tych, kierowcy nie udało się zdobyć także w roku 1999. W roku 2000, mimo ambitnych planów, Hołowczyca i Belga, Jeana-Marca Fortina, prześladował pech. Spośród pięciu rajdów, w których wzięli udział, z trzech musieli się wycofać przez awarię Subaru Imprezy. Było to chyba jedno z największych rozczarowań w historii polskich rajdów. Po nieudanej kampanii Hołowczyc zrobił sobie przerwę od Mistrzostw Świata. Do WRC, a właściwie do kategorii PWRC, wrócił w 2003 roku. Za kierownicą Mitsubishi Lancera EVO VII, wystartował w Rajdzie Szwecji. Po dobrym wyniku, jakim było piąte miejsce w klasie, Polak pojechał jeszcze w Nowej Zelandii i w Niemczech. Na Antypodach polska załoga wypadła z trasy, natomiast w rajdzie za naszą zachodnią granicą, awarii uległa pompa paliwa.

Na kolejny występ Hołowczyca w WRC musieliśmy się trochę naczekać. Ale za to jaki to był występ! W 2009 roku Rajd Polski stał się rundą Mistrzostw Świata, a dzięki Orlenowi, naszym reprezentantem w najwyższej klasie został właśnie on. Razem z Łukaszem Kurzeją wystartowali w przygotowanym przez Stobarta Focusie WRC i zaliczyli swój najlepszy rajd w karierze. Przez całe zawody Hołowczyc i Kurzeja jak równi z równymi walczyli ze śmietanką Mistrzostw Świata. Polacy imprezę ukończyli na szóstym miejscu, zdobywając w ten sposób swoje pierwsze, bezcenne trzy punkty w WRC. Zostali też pierwszymi kierowcami w naszym kraju, którym udało się dojechać na punktowanej pozycji w najwyższej kategorii tego cyklu.

Nie był to jednak ostatni raz, kiedy Krzysztof Hołowczyc pojawił się na starcie rundy Mistrzostw Świata. W 2014 roku ponownie rywalizował w Rajdzie Polski, jednak ta przygoda zakończyła się dachowaniem na trzecim etapie. Rok później były Mistrz Polski i Europy ponownie przystąpił do mazurskiego klasyka, tym razem w kategorii WRC 2. Hołowczyc finalnie zajął dwudzieste czwarte miejsce w generalce i dziesiąte w klasie. Popularny “Hołek” do dzisiaj regularnie pojawia się na trasach Rajdu Polski. Występuje za kierownicą “babci”, czyli swojej starej Imprezy WRC, w roli samochodu funkcyjnego. Za każdym razem, na prawym fotelu towarzyszy mu Maciej Wisławski.
Legenda Marlboro

Janusz Kulig, przez z wielu uważany za jednego z najlepszych polskich kierowców rajdowych, też bardziej kojarzy się z Mistrzostwami Europy. Na polskie rajdy miał jednak tak duży wpływ, że zdecydowałem się go nie pomijać. Po zostaniu dwukrotnym Mistrzem Europy Centralnej w 1999 roku, Kulig wraz ze sponsorującymi go Marlboro i Mobil1, postanowił przesunąć się kilka szczebli wyżej. Więc podczas Rajdu Wielkiej Brytanii, przyszedł czas debiutu Polaka w WRC. Kulig wraz z Jarosławem Baranem przystąpili do rywalizacji w Escorcie WRC. Załoga jechała na dwudziestym czwartym miejscu, aż na OS “Sweet Lamb” zakończyli swoją przygodę, wypadając z trasy. Przedwcześnie zakończony debiut nie zniechęcił Kuliga. W 2000 roku Polacy wystartowali w Rajdzie Portugalii, tym razem Focusem WRC. I mimo, że tempo było lepsze, to ich udział znów zakończył się za szybko, w skutek wypadku. Kulig z Baranem w tym samym sezonie pojechali jeszcze na San Remo i tę rundę akurat udało się ukończyć na dwudziestym miejscu. W odróżnieniu, na przykład od Krzysztofa Hołowczyca, Janusz Kulig nie angażował się w bardziej rozbudowane programy startów w WRC. Kierowca z Łapanowa startował raczej w wybranych pojedynczych rundach. Tak było też w 2001 roku. Kulig pojechał w Rajdzie Szwecji, w którym zajął dziewiętnaste miejsce i w Portugalii, której ponownie nie ukończył. Tym razem przez awarię. W następnym sezonie polski kierowca skupił się na Mistrzostwach Europy (której został wicemistrzem) i WRC wystartował tylko w Szwecji. Zajął dwudzieste dziewiąte miejsce i dziewiąte w klasie N. Udane starty “enkami” skłoniły Kuliga do przesiadki na do Mitsubishi Lancera. Szóstą i siódmą ewolucją tej rajdówki, zdecydował się na starty w PWRC, co okazało się strzałem w dziesiątkę. W pierwszym rajdzie sezonu, w Szwecji, Polak był drugi, lecz został później zdyskwalifikowany. Utracone podium odbił sobie w Niemczech, zajmując trzecie miejsce. Później dojechał jeszcze na Korsyce jako czwarty w klasie i na koniec sezonu zajął ósme miejsce w kategorii. Niestety nigdy nie dowiemy się jak dalej potoczyłaby się kariera Kuliga w WRC. 13 lutego Polski kierowca tragicznie zginął na przejeździe kolejowym w Rzezawie. Pamięć o Januszu Kuligu nie odeszła jednak razem z nim. Nadal żyje on w pamięci polskich kibiców i nic nie wskazuje, by miało się to zmienić.

Kierowca z fabryki
Tomasz Kuchar na pierwszy rzut oka nie wydaje się mieć gigantycznego wkładu w polski dorobek na arenie WRC. Jednak zawodnik ten ma w swoim CV naprawdę unikalne i godne podziwu osiągnięcie. Kuchar jest bowiem pierwszym polskim kierowcą, który wystartował w zespole fabrycznym podczas rundy Mistrzostw Świata w klasie WRC. Ale nie uprzedzajmy faktów. Po kilku udanych sezonach startów w Mistrzostwach Polski, Tomasz Kuchar uzyskał potężnego sponsora w postaci Polsatu i w sezonie 2000 po raz pierwszy pojawił się w WRC. Debiut w Szwecji za kierownicą Toyoty Cellici zakończył na dziewiętnastym miejscu w klasie. W Portugalii rajdówka doznała natomiast awarii i w nadziei na walkę o ambitniejsze cele, Wrocławianin przesiadł się do Corolli WRC. Pierwszy występ w tym pojeździe zakończył się jednak również przedwcześnie, bo już na drugim odcinku polska załoga wyleciała z trasy. Słabsze wyniki w WRC, Kuchar przeplatał jednak z dobrymi rezultatami w Polsce i w Mistrzostwach Europy sezon później. Te osiągnięcia doprowadziły do tego, że na początku 2002 roku został ogłoszony jako kierowca fabryczny zespołu Hyundaia.
Wiem, że w dzisiejszym kontekście brzmi to absurdalnie, ale rzecz działa się w czasach, gdy (jak lubimy wszystkim przypominać) świat rajdów był pełen szacunku dla RSMP, a tytuł Mistrza Polski (nawet w ośce) “coś” znaczył. Rzeczywistość kierowcy fabrycznego była jednak mniej kolorowa niż kibice z nad Wisły sobie wymarzyli. Hyundai Castrol WRT był w tamtym okresie koszmarnie zarządzanym zespołem, z jeszcze gorszą rajdówką. Zresztą koreańska ekipa zbankrutowała nieco ponad rok po opisywanych przeze mnie wydarzeniach. Sam Kuchar Accentem WRC pojechał tylko w dwóch rajdach (mimo, że początkowo miał wystąpić we wszystkich rundach asfaltowych). I były to występy co najmniej dla Polaka bolesne. Na Korsyce już po pierwszych kilometrach padły hamulce i trzeba się było wycofać. Na Cyprze Hyundai Kuchara ujrzał metę, ale dopiero na czternastym miejscu.
Nie dziwi więc, że polskiej załodze skończyła się cierpliwość i na ostatnie rundy sezonu przesiedli się z powrotem do Corolli. Stara rajdówka spisywała się znacznie lepiej od koreańskiego pojazdu wątpliwej jakości i Wrocławianin zajął jedenaste miejsce w Nowej Zelandii i dwunaste w Australii. W sezonie 2003, już ponownie jako kierowca prywatny Kuchar wsiadł do Focusa WRC 02. Nowszy i pozornie solidniejszy sprzęt, znów okazał się jednak piekielnie awaryjny i spośród czterech występów, Polak dotarł na metę tylko w Szwecji (szesnaste miejsce). W 2004 idąc trendem wyznaczonym przez innych rodaków, przeniósł się do Lancera EVO VII i kategorii PWRC. I ponownie, słabszy samochód o wiele bardziej podpasował Kucharowi. W Szwecji był czwarty w klasie, na Korsyce szósty, a w Meksyku i Nowej Zelandii padał ofiarą awarii. Jak się okazało, był to ostatni sezon w jakim przyszło nam oglądać Tomasza Kuchara w WRC. Od tamtej pory zajął się rywalizowaniem na rodzimym podwórku, ale bez dwóch zdań zapisał się na stałe w rajdowej historii Polski.
Jeździł jak nigdy, finiszował jak zawsze
Mało kto miał taki talent jak Michał Kościuszko. A już właściwie nikt nie zasługuje bardziej na przygnębiające miano “zmarnowanego talentu”. Krakowianin był objawieniem na polskiej scenie rajdowej. W 2005 roku zdobył Mistrzostwo w samochodach przednionapędowych, więc nie marnując ani chwili, w następnym sezonie Kościuszko rozpoczął rywalizację w Junior WRC. Podobnie jak większość swoich rodaków, zadebiutował w Rajdzie Szwecji, za kierownicą Suzuki Ignis S1600. Ósma lokata w pierwszym występie napawała optymizmem, zwłaszcza jeśli doda się do tego piąte miejsce w Rajdzie Katalonii. W pozostałych pięciu występach punktów nie udało się już jednak przywieźć. W sezonie 2007 Kościuszko przesiadł się do Renault Clio S1600. Francuska rajdówka miała możliwości, ale dla Polaka był to rok nauki. Mimo ciężkiego sezonu, Krakowianin był w stanie pokazać swój prawdziwy potencjał. Podczas Rajdu Finlandii zajął trzecie miejsce w klasie, co rozbudziło zainteresowanie jego postacią. W 2008 roku Michał Kościuszko ponownie wsiadł do Suzuki, ale już jako kierowca fabryczny japońskiego producenta. W Meksyku stanął swoim Swiftem S1600 na podium, a na Sardynii osiągnął kolejny kamień milowy, wygrywając klasę JWRC. Powtórzył tym samym osiągnięcie Sobiesława Zasady. Później ponownie zajął trzecie miejsce w Finlandii i cały sezon zakończył na piątym miejscu w swojej kategorii. Nic więc dziwnego, że był typowany jako kandydat do Mistrzostwa Świata Juniorów w następnym roku.
Typowania te, okazały się trafne, bo początek sezonu 2009, Kościuszko miał wręcz piorunujący. Na początku drugie miejsce na Cyprze, potem zwycięstwa kolejno w Portugalii i Argentynie i znów drugie miejsce, tym razem na Sardynii. Moment kluczowy tamtej walki o tytuł przypadł jednak na Rajd Polski. Na mazurskich szutrach Polak toczył zacięty pojedynek o zwycięstwo z Kevinem Abbringiem. Gdy już wydawało się, że Krakowianin jest bliżej sukcesu, na OS16 wypadł z trasy. Próbował walczyć dalej, po pomocy ze strony kibiców, jednak uszkodzenia były zbyt duże. To prawdopodobnie polska runda WRC spowodowała, że Martin Prokop sprzątnął Kościuszce tytuł sprzed nosa. Sam pamiętam, że w kraju było to spore rozczarowanie, ale podbudowany Wicemistrzostwem Świata Kościuszko i tak przeszedł o szczebel wyżej.
W sezonie 2010 rozpoczął program startów Fiestą S2000 w kategorii SWRC w zespole Lotosu. Już w pierwszym rajdzie (czyli w Meksyku) zajął trzecie miejsce w klasie. Po awarii Fiesty w Jordanii, przesiadł się do Skody Fabii. Rajdówką z Mladej Boleslav w Rajdzie Portugalii również był trzeci i do tego dołożył też najniższy stopień podium w Rajdzie Alzacji. Sezon ukończył na piątym miejscu w SWRC. Potencjał w Kościuszce zdecydowanie był, ale Lotos nie pierwszy i nieostatni raz, nie zdecydował się wyłożyć większej sumy pieniędzy na stół. Polak zamienił więc SWRC na PWRC, a Fabię na Lancera. W rajdówce grupy N odnajdywał się równie dobrze, stając na podium dwa razy, a nawet kończąc Rajd Australii na siódmym miejscu w generalce. 2012 rok Kościuszko także spędził za kierownicą Mistubishi. Tym razem dwa razy wygrał klasę (Na Monte-Carlo i w Niemczech), a wyniki te przekonały wreszcie Lotos do poważniejszych inwestycji. W sezonie 2013, Kościuszko miał startować w królewskiej klasie WRC. Początkowa radość okazała się jednak preludium do zakończenia kariery przez Polaka. Pierwszym błędem był wybór samochodu. Polska ekipa zdecydowała się na zakup Mini Coopera WRC, który nie dość, że bazował na przestarzałych technologiach to jeszcze był strasznie awaryjny. W obliczu wszelkich usterek i problemów, Krakowianin mógł traktować dziesiąte miejsce na Monte-Carlo jako sukces. Jak pokazały następne cztery rundy nie dało się wycisnąć wiele więcej z tej rajdówki. Lotos to zauważył i podczas Rajdu Sardynii, Kościuszko siedział już w Fordzie Fiesta. Poprawa była widoczna gołym okiem, bo Polak zajął siódme miejsce. Dobrze radził sobie także w Niemczech, ale na czwartym odcinku pojawił się ból w plecach. Ból, który już po piątym oesie okazał się nie do zniesienia i polska załoga się wycofała. Diagnoza była jak wyrok: złamany kręgosłup. I w tym momencie cała rajdowa kariera Michała Kościuszki niestety się zakończyła. Wystąpił jeszcze w pojedynczych zawodach, ale od siedmiu lat próżno go wypatrywać na odcinkach.
Geniusz
Roberta Kubicy nie mogło tu zabraknąć. Nie dość, że jest najlepszym kierowcą wyścigowym w naszym kraju, to jeszcze jest uznawany przez wielu za najlepszego kierowcę rajdowego. Takie głosy nie dziwią, bo, mimo że przygoda Kubicy w rajdach była krótka, to ma on w nich największe osiągnięcia spośród wszystkich przedstawionych tu postaci. Ta dyscyplina, była jedyną szansą dla Polaka na powrót do motorsportu po koszmarnym wypadku w 2011 roku. Były kierowca F1 wykorzystał tę szansę najlepiej jak umiał. Po imponujących występach w mniejszych cyklach, WRC było naturalnym krokiem w przód. Uzbrojony w Citroena DS3 RRC, w barwach Lotosu, Kubica ruszył na podbój WRC 2. W debiucie w Portugalii jako dziewiętnasty w generalce i szósty w klasie. Już to było obiecującym wynikiem, ale nikt nie był w stanie przewidzieć tego co wydarzyło się potem. Polak w następnej rundzie na Akropolu, był już najszybszy w WRC 2. Ten sam wynik powtórzył na Sardynii, a do tego zajął drugie miejsce w klasie w Finlandii. Przez trzy następne rundy nie miał nawet po co schodzić z najwyższego stopnia podium. Kubica był nie do zatrzymania. Na specjalną uwagę zasługuje jego występ w Rajdzie Niemiec, gdzie oprócz wygrania WRC 2, zajął jeszcze piąte miejsce w generalce, co jest najwyższym wynikiem w historii Polski. Krakowianin wygrał więc pewnie swoją kategorię i został pierwszym polskim rajdowym Mistrzem Świata. W nagrodę za ten sukces, w kończącym sezon Rajdzie Walii pojechał w fabrycznym Citroenie DS3 WRC, stając się dopiero drugim Polakiem w historii, którego spotkała taka okazja.
Sam debiut w najwyższej klasie był daleki od idealnego. Kubica przed rajdem zrezygnował ze współpracy z Maciejem Baranem i w Walii pilotować miał go Włoch – Michele Ferrara. Notatki w nowym języku sprawiły Polakowi sporo problemów i mimo, że załoga wygrała odcinek testowy, to już na czwartym odcinku ich Citroen wylądował na dachu. Kubica i Ferrara wrócili do rywalizacji na drugim etapie, lecz na jedenastym oesie sytuacja się powtórzyła. Mimo mało owocnego występu, Polak był gorącym nazwiskiem na rynku transferowym WRC. Początkowo miał na stałe dołączyć do Citroena, lecz wybrał jednak M-Sport. Ponoć sporo do powiedzenia miał w tym dylemacie, sponsorujący Kubicę Lotos. I kto wie, jak potoczyłyby się losy Roberta w rajdach, gdyby trafił chociaż do pierwszego składu M-Sportu. Zamiast tego miał jeździć w zespole satelickim o nazwie RK M-Sport. Razem z Maciejem Szczepaniakiem na prawym fotelu, Kubica wprawił w podziw i osłupienie całą społeczność WRC, podczas Rajdu Monte-Carlo. Polacy wygrali dwa pierwszy odcinki (jako pierwsi w historii naszego kraju), byli liderami rajdu (też jako pierwsi w Polsce) i przez dwa pierwsze etapy walczyli o zwycięstwo z najlepszymi. Świetny występ zakończył jednak błąd na dziewiątym odcinku. Mimo to, pochwały płynęły z każdej strony. Sam Malcolm Wilson stwierdził, że w całym swoim życiu nie widział lepszego początku w Mistrzostwach Świata. Cały sezon był jednak dla Kubicy bardzo trudny. Polak cały czas miał sporo do nauczenia się i popełniał nadal typowe dla początkującego kierowcy rajdowego błędy. Potrafił jednak zdobywać punkty, a na rajdach asfaltowych jego tempo pozwalało na walkę z czołówką. Cały sezon zakończył na szesnastym miejscu.
Rok 2015 miał być dla Polaka jeszcze trudniejszy. Kubica zakończył współpracę z M-Sportem i wszystkie koszty rywalizacji musiał pokrywać właściwie z własnej kieszeni. Mimo trudności, w styczniu stanął na starcie Rajdu Monte-Carlo starą, poskładaną na dwa tygodnie przed zawodami, Fiestą WRC. Rajdówka zepsuła się już na drugim odcinku, ale to co nastąpiło potem, było według mnie najlepszym występem polskiego kierowcy w Mistrzostwach Świata. Na drugim etapie Kubica wykorzystał dobrą pozycję startową i wbrew wszelkim przewidywaniom wygrał cztery odcinki specjalne. Na niektórych z nich był w stanie pokonać Sebastiena Ogiera, czy Loeba o blisko minutę. Reszta sezonu, nie była jednak tak udana. Rajdówka psuła się właściwie na każdej rundzie i tylko od tego jak poważna była awaria, zależało, czy polska załoga ma szansę na punkty. Krakowianin miał jeszcze parę przebłysków, na przykład, gdy wygrał pierwszy odcinek na Korsyce albo niespodziewanie wysunął się na prowadzenie w Katalonii. Tym razem Kubica ukończył sezon na dwunastym miejscu. W 2016 roku pojechał tylko na Monte-Carlo. Nadzieje, na dobry wynik były spore, ale na trzecim odcinku Polak wypadł z trasy i to w takim miejscu, że do walki już nie wrócił. Po tamtym występie, Kubica skoncentrował się na powrocie na tor.
Pragmatyk
Czas na ostatniego w tym zestawieniu, ale bynajmniej nie ostatniego na mecie, Kajetana Kajetanowicza. Mimo, że popularnego “Kajto” dopiero od niedawna widujemy częściej w WRC, to jego debiut w Mistrzostwach Świata, przypada na rok 2016 i Rajd Polski. Mimo, że przyszło mu się mierzyć z bardzo silną stawką WRC 2, to Kajetanowicz miał na to sprawdzony sposób. W swoim stylu jechał spokojnym tempem i cierpliwie czekał aż rywale sami się wyeliminują. Taktyka okazała się nad wyraz skuteczne, bo Polak zajął koniec końców czwarte miejsce w WRC 2. Ustronianin musiał potem zdobyć jeszcze dwa tytuły Mistrza Europy, żeby Lotos w końcu doszedł do wniosku, iż warto przenieść Kajetana na stałe do WRC. Tak się stało w 2018 roku. Kajetanowicz pojechał wtedy na Sardynii (siódme miejsce w klasie), w Niemczech (piąte miejsce), w Turcji (czwarte miejsce) i w Katalonii (znów czwarte miejsce). Sezon 2019 okazał się z kolei najlepszym w dotychczasowej karierze “Kajto”. Polak już w pierwszym starcie, na Korsyce był trzeci w WRC 2. Potem jednak jego Volkswagen Polo doznał słynnej awarii, podczas Rajdu Argentyny i po nieco dłuższej przerwie, Polaka oglądaliśmy ponownie na Sardynii. Tam zajął świetne drugie miejsce w klasie, tym razem za kierownicą Skody Fabii. I tak lawirując między Fabią a Polo “Kajto” walczył o suklcesy w WRC 2. We wrześniu odniósł pierwsze zwycięstwo w WRC 2 podczas Rajdu Turcji, a w październiku był durgi w Katalonii. Te wyniki wystarczyły na wicemistrzostwo świata w kategorii. W bieżącym sezonie, po kolejnym triumfie w Turcji i drugim miejscu na Sardynii, Kajetanowicz zajmuje trzecie miejsce w klasyfikacji punktowej. Szanse na Mistrzostwo Świata są już raczej iluzoryczne, ale Polak prawdopodobnie znów będzie wysoko na koniec roku.
I to wszystkie postacie jakie chciałem przedstawić w tym tytule. Oczywiście nie zawarłem to wszystkich nazwisk z Polski, które pojawiały się w WRC, ale wolałem, żeby ten artykuł nie był rozmiarów pracy magisterskiej. Jeśli waszym zdaniem niesłusznie pominąłem przygody typu Łukasz Pieniążek/Hubert Ptaszek, albo w ogóle kompletnie o kimś zapomniałem to dajcie znać w komentarzach.