Ad-hoc
Rajdy to przede wszystkim sztuka improwizacji. Improwizacji nie tylko w samochodzie, ale także poza nim. Czasami bowiem to poza odcinkami specjalnymi dzieją się najbardziej stresujące i wymagające nagłego działania rzeczy. Dobry kierowca, czy pilot rajdowy musi być także dobrym mechanikiem, dzięki czemu może szybko diagnozować problemy swojego pojazdu. Załogi podczas zawodów wyposażone są tylko w mały zestaw podstawowych narzędzi i własną kreatywność. Więc gdy problem przydarzy się daleko od parku serwisowego, to korzystając z ograniczonego zasobu narzędzi i czegokolwiek co nawinie się pod rękę, trzeba jakoś doprowadzić rajdówkę do stanu używalności. Dzisiaj przygotowałem dla Was pięć najbardziej znanych sytuacji i najbardziej kreatywnych rozwiązań jakimi posłużyli się zawodnicy, by wydostać się z tarapatów.
Robert McGyver
Cóż by to był za artykuł o rozwalających się samochodach bez Roberta Kubicy? A żaden z samochodów Polaka nie psuł się tak często jak słynna Fiesta WRC “od Malcolma”. Podczas sezonu 2015 w omawianej rajdówce awarii uległo wszystko, co ulec awarii mogło. Apogeum przypadło na Rajd Finlandii. Już na drugim odcinku szwankować zaczął dyferencjał. Kubica i Szczepaniak poradzili sobie z tym, odłączając hamulec ręczny. Załoga miała szczęście, że była to Finlandia, a nie na przykład Korsyka, albo Niemcy, gdzie jazda bez ręcznego mogłaby okazać się udręką. Ulga w problemach była jednak tylko chwilowa, bowiem odcinek później padł alternator. Część, która generalnie jest bardzo trudna do naprawy (szczególnie w “bojowych” warunkach). Polskiej załodze udało się ją tymczasowo zreperować za pomocą…trytytek. Rozwiązanie w stylu Angusa McGyvera pozwoliło na przedostanie się przez jeszcze jeden odcinek (i to całkiem niezłym tempem – Polacy zajęli tam czwarte miejsce), ale na OS5 Fiesta już ostatecznie odmówiła współpracy i trzeba się było wycofać.

Epoka kamienia
Kto jak kto, ale Colin McRae był akurat ekspertem od improwizowanych napraw. Reperował niezamykające się drzwi ryglem z bramy, urwane zawieszenie drewnianą kłodą, ale zdecydowanie najbardziej znana historia (i moja ulubiona) wydarzyła się podczas Rajdu Argentyny 1998. McRae i jego pilot Nicky Grist, skrzywili zawieszenie, uderzając o kamień na słynnym “El Condor”. Co gorsza, sprężyna wygięła się w taki sposób, że załoga nie mogła fizycznie zdjąć koła, by mieć dostęp do zawieszenia. Szkot i Walijczyk wpadli więc na genialny plan i na dojazdówce jechali na uszkodzonym kole tak długo i tak agresywnie aż opona wreszcie eksplodowała. Do końca problemów było jednak daleko. Wahacz był mocno powykrzywiany, a przed serwisem zawodnicy musieli przejechać jeszcze dwa odcinki. Mechanicy poradzili McRae i Gristowi przez telefon, żeby użyli własnej inicjatywy i dowolnych metod do wyprostowania wahacza. Gdy uderzanie narzędziami nie zadziałało, załoga położyła wahacz na kamieniu i zaczęła zrzucać na niego inne, większe kamienie. Co niesamowite, toporna metoda zadziałała, a zawodnicy po zamontowaniu (w miarę) już prostej części pognali na odcinek. Najlepsze w tej historii jest to, że na następnym odcinku z “ukamieniowanym” wahaczem w rajdówce, McRae i Grist wykręcili najlepszy czas.

Monakijski żeglarz
Podobnie jak McRae w Argentynie, tak i Sebastien Loeb w Meksyku w 2005 roku zaliczył bliskie spotkanie ze skałą. Załoga Citroena miała do przejechania jeszcze tylko jeden odcinek przed serwisem, ale na ich nieszczęście, w bagażniku Xsary WRC nie było już zapasowego koła. Loebowi i jego pilotowi, Danielowi Elenie, udało się przedostać przez próbę, ale od razu po wyjechaniu na dojazdówkę, prawe tylne zawieszenie uległo dezintegracji. Mistrzowie Świata mieli do pokonania prawie 100 kilometrów dojazdówki na trzech kołach. To na co wpadł wtedy Elena przeszło do historii. Monakijczyk chwycił się klatki bezpieczeństwa i zawisł przez okno, starając się tym samym dociążyć nieuszkodzoną stronę rajdówki. Jakkolwiek kuriozalnie by to nie wyglądało, sposób Eleny zadziałał i załoga powoli zmierzała do serwisu. Jednak gdy wjechali do miasta pojawił się kolejny problem. Widok trójkołowego Citroena, z wiszącym przez okno Danielem Eleną nie spodobał się policji, która zatrzymała rajdówkę. Pilotowi Loeba udało się jednak ich wyciągnąć także z tych tarapatów. Łamanym hiszpańskim wyperswadował meksykańskim funkcjonariuszom, by ci jednak puścili załogę dalej. I tak w asyście policyjnej eskorty zdezelowana Xsara WRC dotarła nareszcie do serwisu. Mimo tej szalonej przygody, Mistrzowie Świata nadal ukończyli rajd na czwartym miejscu.

Napój magiczny
Meksyk stał się areną niesamowitej przygody także dla Thierry’ego Neuvilla i jego pilota Nicolasa Gilsoula. W 2014 roku, załoga Hyundaia w zaledwie trzecim rajdzie tego zespołu jechała na fantastycznym trzecim miejscu. Już po ostatnim odcinku specjalnym na ich drodze pojawiła się spora przeszkoda. W chłodnicy i20 WRC zabrakło płynu i silnik zaczął się przegrzewać. Mimo, że załoga pokonała już wszystkie oesy, nadal musiała dotrzeć na ostatni punkt kontroli czasu, by zostać sklasyfikowaną w rajdzie. Tu z pomocą przyszła jednak wielka butla piwa sponsora rajdu, czyli Corony, którą została obdarowana każda załoga na podium, po ostatnim odcinku. Neuville i Gilsoul wlali złocisty trunek do chłodnicy i o dziwo – zadziałało. W ten sposób Belgowie, dotarli Hyundaiem z piwnym system chłodzenia do mety rajdu i zdobyli pierwsze w historii podium dla swojego Hyundaia. Corona za to, dostała prawdopodobnie najlepszą reklamę w historii. Szefowie marki nie wykorzystali jednak pełni potencjału marketingowego i nie postanowili zasponsorować zespołu Hyundaia.

Ostateczność
Z podobnym problemem (ale mniej szczęśliwym rozwiązaniem) jedenaście lat wcześniej, na Rajdzie Cypru mierzyli się Richard Burns i Robert Reid. Skwierczący śródziemnomorski upał sprawił, że na dojazdówce płyn chłodniczy wyparował a silnik wobec przegrzania się – zgasł. Anglicy wlali do zbiornika każdy płyn jaki mieli pod ręką, łącznie z osobistymi butelkami wody. Wydawało się, że to wystarczy aby dotrzeć z powrotem do serwisu, lecz po paru kilometrach ich Peugeot znowu odmówił współpracy. W tej sytuacji pilot Robert Reid zdecydował się na krok ostateczny. W geście desperacji rozpiął kombinezon i – jakby to ładnie ująć – ulżył pęcherzowi prosto do zbiornika chłodnicy. Jakby sam fakt tej czynności nie był wystarczająco kompromitujący, to rajdówka i tak zgasła po jakichś stu metrach.

I to by było na tyle jeśli chodzi o ten artykuł. To tylko nieliczne z wielu takich historii, więc jeśli będzie wystarczająca duża wola ludu, to kto wie, może zrobię część drugą. Tymczasem wypatrujcie na blogu zimowych klimatów…