Na nieznanych trasach
Po wielu tygodniach przerwy do akcji wraca WRC, więc i ja postanowiłem w końcu wrzucić coś na “Po Rajdowemu”. Obecny przystanek Mistrzostw Świata to Chorwacja. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że pierwszym skojarzeniem z tym pięknym krajem, nie są raczej rajdy. Z tej okazji stwierdziłem, że być może warto byłoby zrobić coś, co zrobiłem pierwszy raz już rok temu i przybliżyć parę lokacji, które mogą być przez kibiców rajdowych uznane za wręcz egzotyczne. Mimo, że nad tamtym artykułem trochę się napociłem, to (jak zwróciło mi uwagę kilka osób), niektóre rajdy niesłusznie pominąłem. Dzisiaj więc odpokutuję te winy i przedstawię Wam pięć kolejnych niecodziennych rajdowych lokacji.
Rajd Maroka (WRC)

Jedyna pominięta przeze mnie afrykańska runda była najstarszą z całej trójki, ale była również tą najszybciej zakończoną. Pierwsza edycja zawodów odbyła się jeszcze przed drugą Wojną Światową, w 1936 roku. Rajd organizowany był przez Królewski Automobilklub Maroka. Jak każdy afrykański rajd, także ta impreza była unikalna na swój sposób. Przede wszystkim odcinki były mocno zróżnicowane. Niektóre były krótkimi, krętymi przejazdami pomiędzy skałami, inne kilkuset-kilometrową przeprawą przez pustynie. Mimo, że z długich tras słynął Rajd Safari, to Marokańczycy, w tym aspekcie, przebijali organizatorów ze wschodu kilkukrotnie. Niektóre oesy były tak potwornie długie, że konieczne było dotankowanie… w trakcie odcinka (!).
Maroko nie należało więc do rajdów szybkich, łatwych i przyjemnych, ale mimo to w 1973 roku po raz pierwszy znalazło się w kalendarzu WRC. Co prawda wypadło z niego rok później, by powrócić w 1975 i zachować miejsce w 1976. Ciekawostka: w rywalizacji zaskakująco dobrze radziły sobie francuskie samochody i francuscy kierowcy. W 1973 roku najlepszy okazał się Bernard Darniche w Renault-Alpine A110. Dwa lata później triumfował co prawda Hannu Mikkola, ale za to w Peugeocie 504 i z Jeanem Todtem na prawym fotelu. Glorię Francji swoim zwycięstwem w 1976 roku, przywrócił Jean-Pierre Nicolas, również w 504. Generalnie, spośród dwudziestu trzech edycji, aż w szesnastu zwyciężyły francuskie pojazdy. Jeśli nie wiecie, to do 1956 roku Maroko było terytorium francuskim, więc kto wie? Być może zawody były gościnne dla dawnych kolonialistów.
Samo WRC po 1976 roku do Maroka już nie wróciło. Rajd co prawda dalej się odbywał, ale już w ramach Mistrzostw Afryki. Pod koniec lat 80, tradycyjnie kasa się skończyła i 1988 to ostatni rok, w którym oglądaliśmy omawianą imprezę. Duch zawodów żyje jednak po dziś dzień. Od 2010 odbywa się Historyczny Rajd Maroka, więc lokalni kibice nadal mogą podziwiać, jak Francuzi zgarniają pełną pulę.
Olympus i Press-on-Regardless Rally (WRC)

USA rzadko określa się mianem egzotycznej lokacji. Jednak, jeśli jest kontekst, w którym ten epitet temu państwu pasuje, to właśnie rajdy. Amerykanie mają długą i bogatą tradycję motorsportową, ale z rajdami jakoś nigdy nie było im po drodze. Mimo to, USA dostało miejsce w Mistrzostwach Świata na długo zanim taki zaszczyt przypadł takim nacjom jak Niemcom, czy choćby Hiszpanom.
Generalnie pierwszy kalendarz sezonu WRC w 1973 roku był na tyle osobliwy, że znalazło się tam miejsce również dla organizowanego w Detroit Press-on-Regardless Rally. I uwierzcie mi, dobrze, że tak się stało. Choćby z uwagi na szereg absurdalnych sytuacji, które miały miejsce podczas dwóch edycji tej imprezy zaliczanych do Mistrzostw Świata. Można powiedzieć, że rajd dostał miejsce w WRC w najgorszym możliwym momencie. Na początku 1973 roku ze wsparcia wycofał się Total, czyli główny sponsor imprezy. Doprowadziło to do gigantycznych problemów finansowych, ale, że Detroit przemysłem samochodowym stał, to grupie entuzjastów z SCCA (Sports Car Club of America), udało się jakoś zorganizować zawody. Rzeczona organizacja była jednak daleka od idealnej. Harmonogram wyglądał jak ułożony przez kogoś, kto w życiu nie widział rajdu. Przerwy na dojazd do odcinków były tak krótkie, że załogi musiały notorycznie łamać ograniczenia prędkości, by dotrzeć na PKC na czas. Jednak jak to mawia klasyk, “jakoś” to było i na piaszczystych, śliskich drogach wygrał Walter Boyce w Toyocie Corolli.
Prawdziwe kuriozum miało zapanować rok później i tym razem napięty harmonogram miał się okazać najmniejszym problemem organizatorów. Podczas dwudziestego trzeciego oesu edycji w 1974 roku, szeryf hrabstwa Dicikinson stwierdził nagle, że odwołuje rajd. Tak po prostu, bez żadnego wyraźnego powodu. Zanim funkcjonariusz dotarł na miejsce rozgrywania rajdu, część stawki zdążyła już wystartować do oesu. Mimo to, szeryfowi udało się przekonać parę załóg, że rajd faktycznie został anulowany. Tu jednak absurdy się nie skończyły. Jeśli wierzyć Motorsport Magazine, szeryf nie dość, że zablokował możliwość startu do odcinka, to jeszcze ruszył w pościg swoim pickupem, za Lancią Sandro Munariego, który był już w trakcie kręcenia czasu. Ciała dali tu też dali porządkowi zawodów, którzy zamiast wyjaśnić sprawę, albo chociaż pozwolić zawodnikom wrócić do serwisu, kazali załogom po prostu czekać. Koniec końców rajd ruszył, ale na mecie zapanował chaos. Zawodnicy zasypali organizatorów protestami i odwołaniami, a zwycięzcę (Jeana-Luca Theriera) ogłoszono dopiero po paru tygodniach. Jak się możecie domyślać FIA takim obrotem spraw nie była zachwycona i rajd z hukiem wyleciał z kalendarza.

Nic jednak straconego. USA powróciło do WRC w 1986 roku, niczym Arnold Schwarzenegger w “Terminatorze”. Tym razem był to Olympus Rally rozgrywany wokół Waszyngtonu. Nazwa lepiej pasowałaby raczej do Rajdu Grecji, ale takich szczegółów nie ma się co czepiać, bo to nie one zadecydowały o niepowodzeniu tej rundy. Tak naprawdę walka o amerykańskie serca została przegrana już kilkanaście lat wcześniej podczas katastrofy jakim było Press-on-Regardless. Amerykanie jednak nie wiedzieli co tracą, przynajmniej w kontekście edycji z 1986 roku. To właśnie Olympus Rally był ostatnią rundą WRC, w której zobaczyliśmy Grupę B. Tak, najbardziej kultowa era rajdów zakończyła się w kraju, którego ten sport w ogóle nie obchodził. Szkoda, bo same zawody były przepełnione dramaturgią.
Markku Alen w Lancii wygrał rajd i jak się wtedy zdawało, również Mistrzostwo Świata. Jednak później, dyskwalifikacja Peugeota z Rajdu Sanremo została anulowana i korona, koniec końców, powędrowała do Juhy Kankkunena. Rok później było już zdecydowanie mniej fajerwerków i Hollywoodu. Na oesy Mistrzostw Świata właśnie wyjechała Grupa A. Producenci byli jeszcze tak niepewni swoich maszyn, że za ocean w pełnym składzie poleciała właściwie tylko Lancia. Na rampie startowej zjawili się też co prawda Bjorn Waldegard i Shekhar Mehta, ale ich Toyoty i Nissany nie miały podejścia do włoskich maszyn. Tak więc, jak można się domyśleć, Delty bez najmniejszych problemów zajęły wszystkie miejsca na podium w Waszyngtonie. Obie edycje “cieszyły się” minimalnym zainteresowaniem i chaotyczną organizacją, więc po 1987 roku, ostatecznie zrezygnowano z planów przekonania Amerykanów do tego pięknego sportu.
Rajd Brazylii (WRC)

Tropem beznadziejnej organizacji i kuriozalnych zdarzeń docieramy do Brazylii. Z tym krajem jest trochę jak z USA. W obu istnieje wielka motorsportowa tradycja, liczne infrastruktury i pasja do samochodów, ale rajdy ani w Stanach, ani w Brazylii nie potrafiły nigdy “chwycić”. Mimo to Brazylijczycy dostali swoją rundę w WRC, w przeciwieństwie na przykład do, o wiele bardziej “rajdowych” Paragwajczyków. Jednak już sam proces wyboru tych zawodów do Mistrzostw Świata mógł dawać wyobrażenie o tym jak będzie wyglądała rywalizacja. Gdy w 1980 roku Brazylia była rundą kandydacką do WRC, wizytatorzy z FIA nie mogli uwierzyć w to co zobaczyli na miejscu.
Sędziów na odcinkach albo było za mało, albo po prostu nie było, trasy były w koszmarnym stanie, a niektóre drogi nie były nawet zamknięte podczas rywalizacji. To wszystko sprawiło, że eksperci mieli ponoć wybuchać śmiechem na pytanie o szansę zaistnienia Brazylii w kalendarzu WRC. Jakież było ich zdziwienie, gdy w 1981 roku, Brazylia w omawianym kalendarzu Mistrzostw Świata się znalazła. Czy to dlatego, że odwołany został Rajd Argentyny? Czy może organizatorzy zaoszczędzone na zamykaniu tras pieniądze, przekazali potem we “właściwe ręce”? Tego nie wie nikt. Najważniejsze jest to, że Brazylia znalazła się w Mistrzostwach Świata, a wraz z nią, jej kuriozalny brak organizacji. Pal licho niekompetencję sędziów, czy błotniste rzeki szumnie określane mianem “odcinków specjalnych”. Najgorsza była wręcz absurdalna niemożność zamknięcia dróg przez organizatorów. Incydenty z cywilnymi samochodami na odcinkach zdarzały się tak często, że załogi przyjęły po prostu założenie, że za każdym zakrętem czyha na nich, jadąca pod prąd, ciężarówka.
W 1982 roku, mimo że wydawać by się to mogło niemożliwe, było jeszcze gorzej. Cyrk zaczął się, zanim jeszcze jakikolwiek samochód zdołał stanąć na rampie startowej. Jeśli wierzyć gazetom z tamtych czasów, dyrektor rajdu pobił się na posiedzeniu ze swoimi współpracownikami i co naturalne, zrezygnował z dyrygowania imprezą. Dodać jeszcze należy, że wraz z nim z organizacji rajdu odszedł szereg jego sympatyków, więc sytuacja rajdu stała się delikatnie mówiąc, nieciekawa. Tradycyjnie już, sędziów często nie było na posterunkach, a gdy już się tam znajdowali, to często nie potrafili poprawnie odczytać zegarów. Wreszcie, same załogi zaczęły zwracać uwagę na niekompetencję porządkowych. Na to, sędziowie się obrazili i w ogóle odmówili pokazywania zawodnikom swoich zegarków czy kart czasowych. Jakby tego było mało to w wynikach rajdu znalazło się parę czasów odcinków… których nikt nie wykręcił. Nie muszę chyba dodawać, że oesy oczywiście nie były w pełni zabezpieczone i nadal zdarzały się spotkania z cywilnymi pojazdami.
Rajd ukończyło zaledwie pięć załóg, a proszenie się organizatorów o tragedię, wreszcie zostało wysłuchane. W wypadku na trasie rajdu zginął brazylijski kierowca – Tomas Fuchs. Zostawiając cały ten bałagan za sobą, trzeba jednak przyznać, że Brazylia okazała się ważnym rajdem w walce o Mistrzostwo Świata. Imprezę wygrała Michelle Mouton i zredukowała stratę do prowadzącego Rohrla na 27 punktów i wróciła do rywalizacji o tytuł. Organizacja rajdu przekroczyła jednak granicę dobrego smaku i od tego czasu Brazylii już więcej w WRC nie oglądaliśmy.
Rajd Jałty (IRC)

Kto powiedział, że egzotyka to tylko azjatyckie puszcze, czy jakieś brazylijskie łąki? W naszej podróży docieramy do Europy. Na starym kontynencie również dziwnych, ale i unikalnych imprez, nie brakuje. Na pierwszy ogień – Ukraina. Kraj, który wypuścił do WRC takie ciekawe postaci jak choćby Yuri Protasov, czy Valeryi Gorban, ale swojego reprezentanta w postaci rundy w Mistrzostwach Świata nigdy nie miał. Tę lukę częściowo zapełnił cykl IRC, który był znany w wybierania się w mniej konwencjonalne rejony.
W 2011 roku do kalendarza zawodów dołączył więc, rozgrywany na Krymie, Rajd Jałty. Odcinki poprowadzone zostały w skalistych górach Ai-Petri nad Jałtą i oferowały malownicze widoki nad Morzem Czarnym. Kierowcy jednak, zamiast podziwiać wybrzeże, mieli się zmierzyć z gładkimi, ale śliskimi asfaltami. Podsumowując, Rajd Jałty to taka trochę wschodnio-europejska Korsyka. Przedsięwzięcie potraktowano bardzo poważnie, bo zaraz obok Euro 2012, miało to być największe wydarzenie sportowe na Ukrainie. Wobec tego pierwsza edycja była całkiem udana. Na Krym zajechała duża większość stawki IRC z Bryanem Bouffierem, Juho Hanninenem, czy na przykład Thierrym Neuvillem i Janem Kopeckym. Dopisali także kibice, tłumnie zapełniając oesy. Wygrał Hanninen i wobec pozytywnych recenzji, Jałta zachowała miejsce w IRC.
Edycja w 2012 roku była już jednak mniej udana. Odpowiedź na pytanie “dlaczego?” jest jednak mniej oczywista. Jednoznacznej odpowiedzi nie ma, ale w moim odczuciu na fiasko Rajdu Jałty złożyło się parę czynników. Przede wszystkim zawody zostały przeniesione z czerwca na wrzesień. To sprawiało, że rajd odbył się dosłownie dwanaście dni po poprzedniej rundzie, czyli Rajdzie Barum. Ze Zlina do Jałty jest prawie dwa tysiące kilometrów, co w kontekście krótkiej przerwy okazało się dla wielu zespołów zbyt wielkim przedsięwzięciem. W efekcie czego, na imprezę przyjechało zaledwie ośmiu zawodników startujących regularnie w IRC. I w żadnym wypadku nie była to czołówka. Najlepiej niech świadczy o tym fakt, że rajd wygrał Yazed Avci przed Robertem Consanim. A Consani, jechał w przednionapędowym Megane RS. Skoro nie było nazwisk, to nie było też kibiców. Jeśli nie było kibiców, to rajd się nie spłacił, a jeśli rajd się nie spłacił, to nie było sensu dalej trzymać go w IRC.
Zawody odbyły się jeszcze 2013 roku w ramach krajowych mistrzostw, ale potem słuch o nich zaginął. Jałta miała powrócić jeszcze w 2018 roku. W wyniku zmian geopolitycznych, tym razem impreza miała się odbyć już w ramach Pucharu Rosji. Ale się nie odbyła, a sam rajd został odwołany. Mimo to Rajd Jałty żyje nadal w formie wirtualnej. Na pewno jest on dobrze znany fanom gry Richard Burns Rally (przynajmniej stąd ja go znam). Parę lat temu, ktoś w formie dodatku do gry stworzył (o ile dobrze pamiętam) trzy odcinki z edycji z 2011 roku. Więc, jeśli wygarniecie je z odmętów internetu i znajdziecie grę na starym dysku, to i wy możecie poczuć jak to było jeździć o krymskich asfaltach.
Rajd Bułgarii (WRC)

Mimo, że trudno porównywać obecne kalendarze WRC, do tych z szalonych lat 70, to raz na jakiś czas promotor wrzuca do rozpiski taki rajd, że potem kibice przez lata zadają sobie pytania, niczym dwie starsze panie na pytanie o legalizację marihuany “Ale po co? A dlaczego?”. W 2010 roku taki los spotkał Bułgarię. Obiektywnie, nie ma co przesadzać i przyrównywać popularność tego sportu w Bułgarii, do takiego USA, ale przyznacie sami, że raczej ten kraj nie jest niczyim pierwszym skojarzeniem ze słowem “rajdy”. FIA najwidoczniej stwierdziła, że zawody wystarczająco długo nastały się w Mistrzostwach Europy i trzeba tym biednym Bułgarom dać trochę radości w życiu. Ale mimo wszystkich moich złośliwości, muszę przyznać, że rajd mi się podobał.
Zawody zorganizowano na południowy wschód od stolicy Sofii, w ośrodku narciarskim w Borowcu. Trasy rajdu oczywiście często wykorzystywały górskie rejony, więc niektóre odcinki były prawdziwą wspinaczką. Dla przykładu, jeden z oesów w 2010 roku zaczynał się na wysokości pięciuset metrów n.p.m., by zakończyć się na ponad dwóch tysiącach metrów n.p.m.. Asfalt był jednak w dosyć słabym stanie i niektórzy zawodnicy mówili, że ściganie się przypominało jazdę po tarce. Kręte, zdradliwe, górskie asfalty i Sebastien Loeb – to mogło się skończyć tylko w jeden sposób. Francuz pewnie wygrał zawody, a z ciekawostek, to właśnie tutaj Kimi Raikkonen zaliczył jeden ze swoich lepszych startów w WRC. Tempo Fina pozwalało na miejsce w pierwszej piątce, ale parę poważnych błędów pozbawiło go szansy do na dobry wynik. I… to w sumie tyle. Tak jak FIA bez większych wyjaśnień włączyła Bułgarię do kalendarza, tak samo, bez sentymentów się jej pozbyła. Rajd jednak przetrwał i odbywa się po dziś dzień, czy to w krajowych mistrzostwach, czy to w Pucharze Bałkanów.
Oto koniec naszej kolejnej podróży po egzotycznych i unikalnych rajdach. Mam nadzieję, że tym razem niczego nie pominąłem, ale jeśli jednak coś waszym zdaniem niesłusznie się w tym zestawieniu nie znalazło, to dajcie znać. Mam nadzieję, że przez najbliższych parę tygodni, uda mi się bardziej regularnie tworzyć artykuły na “Po Rajdowemu”. Dzięki za uwagę i do następnego!