Zapowiedź sezonu: M-Sport
Dopiero co zamknęliśmy sezon 2021, a tymczasem od nowej, hybrydowej ery WRC dzieli nas już tylko parę tygodni. Z tej okazji w tym roku również i ja postanowiłem wprowadzić pewne zmiany. Przyznam się wam szczerze, że nie mam absolutnie nic ciekawego do napisania o tegorocznym kalendarzu. Za to zespoły, to już trochę inna bajka. Dlatego, aby podgrzać atmosferę przed nadchodzącym Rajdem Monte-Carlo, a także zachęcić tych, dla których będzie to pierwszy rok z WRC, w każdym z następnych tygodni wezmę pod lupę inny zespół i ocenię jego szansę na sukces. W każdej ekipie postaram się znaleźć dwie mocne i dwie słabe strony. Na pierwszy ogień idzie czerwona latarnia dwóch ostatnich sezonów – M-Sport.
Pozytywnie – lekcja historii
Dwa ostatnie sezony w wykonaniu M-Sportu były właściwie do zapomnienia. Era hybrydowa daje jednak Brytyjczykom nadzieję na odbicie się od dna. To co przemawia za zespołem z Kumbrii, to ich umiejętność radzenia sobie z nowymi regulacjami w przeszłości. Rajdówkom Forda i M-Sportu tylko raz (w 1997 roku, czyli w pierwszym sezonie samochodów WRC) nie udało się wygrać w debiucie nowych ewolucji samochodów. Za każdym razem kierowcy spod znaku błękitnego owalu stawali też na podium. Wszyscy mamy przecież jeszcze w pamięci zwycięstwo Sebastiena Ogiera podczas na Monte i ogólnie cały sezon 2017. M-Sport pokazywał nam już, że wie, jak zapewnić sobie przewagę już na starcie.

Ford Puma Rally1 był też najwcześniej zaprezentowaną rajdówką nowej generacji. Brytyjczycy pokazali swoją hybrydę już w lipcu podczas Goodwood Festival of Speed. Dzięki temu mieli znacznie więcej czasu na testy finalnej konstrukcji, niż inne zespoły. W poczynaniach M-Sportu widać jak na dłoni, że wiążą z nadchodzącym sezonem gigantyczne nadzieje. Ekipa Richa Millenera odpuściła właściwie cały zeszły rok, by dopracować swoją hybrydową Pumę. Nic więc dziwnego, że to właśnie o Mistrzach Świata z 2017 roku mówi się, jako o czarnym koniu nowego sezonu.

Negatywnie – z Fordem i bez Forda
Największym problemem M-Sportu może się jednak okazać to, co zazwyczaj dobija zespoły w sportach motorowych – pieniądze. Otóż brytyjska ekipa od paru dobrych lat jest swego rodzaju anomalią w WRC. Ani to zespół fabryczny, ani prywatny. Z jednej strony logotypy Forda na rajdówce ciężko przegapić, z drugiej amerykańska marka wciąż oficjalnie nie powróciła do Mistrzostw Świata. Problem polega na tym, że nawet jeśli M-Sportowi faktycznie udało się zbudować świetny samochód, to w motorsporcie nie można spocząć na laurach. Rajdówkę trzeba jeszcze rozwijać i cały czas ulepszać, a to jest coś, z czym kumbryjski zespół miewał w przeszłości problemy.

Ford Fiesta WRC od 2018 roku właściwie w ogóle się nie zmienił. O ile w sezonie 2019 to jeszcze wystarczyło, o tyle już w dwóch poprzednich latach konkurencja kompletnie M-Sportowi odjechała. Może faktycznie, sądząc po ilości materiałów promocyjnych, w których Ford chwali się rajdową Pumą, w tym sezonie coś się zmieni i gigant zza oceanu bardziej zaangażuje się w opiekę nad swoją brytyjską sierotą. Aczkolwiek obserwując dotychczasowe posunięcia Millenera, osobiście nie odnoszę wrażenia, jakby M-Sport tonął w pieniądzach. Informacje o kiepskim stanie ich finansów przedostają się do prasy już od paru lat. Brytyjczycy mają na pewno mądrych ludzi od zarządzania tym sektorem, ale trzeba też pamiętać z kim będą się mierzyć. Bez pełnego powrotu Forda trudno będzie im na dłuższą metę walczyć z Hyundaiem i Toyotą.

Negatywnie – na barkach Loeba, czy Breena?
Na pierwszy rzut oka obecna sytuacja M-Sportu wygląda bardzo podobnie do tej z 2017 roku. Wtedy też mieli za sobą jeden kiepski sezon i jeden beznadziejny. Ostatni rok przed wejściem nowych samochodów również poświęcili głównie na budowę nowej Fiesty, zamiast rozwój starej. A potem wygrali wszystko, co było do wygrania. Jednakże te sytuacje wyglądają podobnie tylko na pierwszy rzut oka. W 2017 M-Sport miał coś, czego nie ma dziś – Sebastiena Ogiera. Choćbym nie wiadomo jak wychwalał ich powrót na szczyt, nie zamierzam się oszukiwać. Bez “Seba” raczej nie wyglądałoby to tak dobrze. Aczkolwiek, nawet bez Francuza, Brytyjczycy mieli wtedy mocny skład z Tanakiem i Evansem. Na dzień dzisiejszy mają Breena, Greensmitha i Fourmaux. Co prawda Ott i Elfyn nie byli wtedy jakimiś wielkimi gwiazdami, ale pokazywali w poprzednich latach, że mają dobre tempo. Więc odpowiedzmy sobie na pytanie: Czy Craig Breen jest na poziomie ówczesnego Ogiera? Albo czy Gus Greensmith i Adrien Fourmaux są na równi (albo chociaż w okolicach) Evansa i Tanaka? No nie. Trzeba to powiedzieć jasno.

Powiem szczerze, że przez ten cały sezon ogórkowy, czekałem na jakąś “petardę” ze strony M-Sportu, w stylu zakontraktowania Otta Tanaka czy Kalle Rovanpery. To jednak nigdy nie nadeszło. Brytyjczycy ogłosili pozyskanie Craiga Breena… i to tyle. I znajdą się ludzie, którzy teraz zaczną krzyczeć do monitora, że tą “petardą” był przecież Sebastien Loeb. Czas więc, żebym odniósł się do “słonia w salonie” (jak to mówią w Stanach). Tak, najgorzej ukrywaną tajemnicą 2021 roku, było to, że Sebastien Loeb pojedzie na Monte-Carlo w barwach M-Sportu. Tyle, że na razie tylko na Monte-Carlo. Wiadomo, Loeb to Loeb. Jestem jego wielkim fanem i nie będę specjalnie zaskoczony, jeśli nawet wygra ten rajd. Jeśli faktycznie zobaczymy go w większej ilości rajdów w tym sezonie, to nadal będą to pojedyncze rundy. Poza tym trzeba sobie powiedzieć, że mimo, iż jest najlepszym kierowcą rajdowym w historii, to nie jest już u szczytu swojej formy. Nawet jeśli przyjmiemy optymistyczne założenie, że w każdej z tych dodatkowych rund stanie na podium, to i tak na nic się te jego heroizmy zdadzą, jeśli tego samego nie będą robić jego koledzy z zespołu. Poza tym ciężko stawiać kierowcę, który nie jedzie pełnego sezonu, w roli lidera zespołu.

Więc, skoro nie Loeb, tytuł ten przypada Craigowi Breenowi. Irlandczyk co prawda nieźle prezentował się w Hyundaiu, ale należy pamiętać, że tam startował tylko w wybranych rundach (i to w tych, które mu pasowały). Mimo, że ciężko w to uwierzyć, dla Breena to będzie pierwszy pełen sezon w WRC. A w pełnym sezonie trzeba utrzymać równe tempo we wszystkich rundach. Jeśli chodzi o powtarzalność Breen miewał lepsze i gorsze lata. Należy pamiętać, że tym razem Craig będzie też w nowym samochodzie.
Drugim podstawowym kierowcą w zespole będzie Gus Greensmith. Anglik ma za sobą lepszy sezon, ale nadal uważam, że u szczytu swojej formy jest on co najwyżej solidnym dostarczycielem punktów. Może przy dobrych wiatrach (i dużym pechu rywali) uda mu się gdzieś urwać podium, ale to raczej maksimum jego możliwości. Spore nadzieje pokładam za to w Adrienie Fourmaux. Z młodego Francuza może być naprawdę świetny kierowca, bo pokazywał już dobre tempo. W sezonie 2022 Mistrz Francji juniorów, pojedzie jednak tylko w wybranych rundach. M-Sport ma na pewno zdolnych kierowców, ale pokładanie jedynych nadziei na sukces w zawodniku, który w gruncie rzeczy nic jeszcze nie wygrał oraz dziewięciokrotnym Mistrzu Świata, który ma już jednak prawie pięćdziesiątkę, nie świadczy najlepiej o tym zespole.

Pozytywnie - potencjał na rozwój
Jest też jednak szansa, że po prostu się mylę. I mimo, że przychodzi mi to z trudem, to jest to ewentualność, którą muszę wziąć pod uwagę. Koniec końców, nie jest przecież tak, że M-Sport jest kompletnie bez szans. Może i jestem sceptycznie nastawiony do składu zespołu, ale jeśli któryś z tych zawodników ma “odpalić”, to teraz ma na to idealne warunki. Stanowisko gwiazdy ekipy jest właściwie nieobsadzone i na dobrą sprawę każdy może teraz nią zostać. Jest co prawda Loeb, ale po starym Mistrzu nikt nie spodziewa walki o tytuł i bycia ostoją zespołu na lata. Załogi nie będą się więc musiały martwić o priorytety, team orders, czy ułatwianie kolegom walki o Mistrzostwo. Wszyscy będą mogli po prostu dać z siebie wszystko.

Koniec końców Breen stawał przecież regularnie na podium w zeszłym sezonie. I też widzieliśmy już takie przypadki w przeszłości, gdy kierowca potrafił od razu dogadać się z samochodem i walczyć o tytuł (Solberg w Subaru, Evans w Toyocie, nawet Ogier w Citroenie). Talentu Fourmaux nikt nie podważa, a i sam Francuz ma świadomość, że to może być dla niego przełomowy rok w walce o pełnoprawny fotel w zespole. Greensmith wybitnym kierowcą nie jest, ale po lepszych występach zyskał sporo pewności siebie. Nawet ten Loeb pojedynczym błyskiem swojego geniuszu może bardzo pomóc zespołowi. W tym optymistycznym scenariuszu, nadal ciężko jest mi wyobrazić sobie M-Sport walczący o Mistrzostwo Świata. Aczkolwiek, nawet jeśli znowu skończą na trzecim miejscu, to może przynajmniej zbudują sobie fundamenty na następne lata.
Werdykt
Uważam, że ten sezon w wykonaniu M-Sportu na pewno nie będzie tak zły, jak poprzedni (trudno, żeby był). Natomiast żeby myśleć poważnie o odbiciu się od ostatniego miejsca, będą musieli mieć swoich wszystkich kierowców u szczytu formy i liczyć na potknięcia innych ekip. M-Sport to nadal solidna ekipa i w pojedynczych rundach mogą postraszyć czołówkę, a nawet wyrwać jakieś pojedyncze zwycięstwo. Jednak mówienie w ich kontekście o walce o mistrzostwo nadal jest mocno na wyrost. Celem Brytyjczyków na ten sezon powinno być przede wszystkim zbudowanie sobie solidnych fundamentów i pewności siebie na następne lata. Jak to śpiewał inny brytyjski zespół: “live to fight another day”.