Sebastienów dwóch
Długo wyczekiwana era hybrydowa nareszcie nadeszła. Jak zawsze było dużo strachu, nakręcania paniki, gadania o śmierci tego sportu, ale debiut nowych rajdówek można uznać za zaskakująco udany. Rywalizacja była emocjonująca, dźwięk (ku gigantycznemu zaskoczeniu każdego, kto dał się porwać antyelektrycznemu pesymizmowi) pozostał bez zmian i myślę, że generalnie Rajd Monte-Carlo dał rajdom dobrą reklamę. Jednak samochody to nie wszystko. Najważniejsi są zawodnicy i oceny ich występów w pierwszej rundzie sezonu są… różne. Zatem przejdźmy właśnie do nich.
Rajd
Rajd Monte-Carlo - 5/5

To było najlepsze “Monte” od wielu lat. Po informacjach o suchym asfalcie i pierwszych dwóch oesach zdominowanych prze Ogiera miałem swoje obawy. Jednak zostały one dosyć szybko rozwiane już następnego dnia. Były zwroty akcji, zmiany liderów, dramaty, krew, łzy i pot. Nie pamiętam osobiście innego alpejskiego klasyka, z tak dużym “odsiewem”, ale licznej ilości wycofań i awarii należało się spodziewać. To w końcu kompletnie nowe samochody, z kompletnie nową technologią. Może mało to “humanitarne”, ale uważam, że tyle kłopotów i odpadających kierowców, dodawało widowisku dużo emocji, a koniec końców właśnie o to chodzi w sporcie.
Sebastienowie Ogier i Loeb wspięli się na wyżyny swoich umiejętności. Walka o zwycięstwo dwóch alpejskich mistrzów trwała do ostatnich metrów. Gdy wydawało się już, że szalę na swoją stronę przechylił Ogier i tylko katastrofa może mu odebrać triumf, ta katastrofa się wydarzyła. Loeb tej szansy nie zmarnował i we wspaniałym stylu odniósł swoje okrągłe, osiemdziesiąte zwycięstwo w WRC w karierze.
Kierowcy
Adrien Fourmaux - bez oceny

Przy okazji doprecyzuję, kiedy w tym sezonie ktoś nie otrzyma oceny za rajd. Aby załoga została oceniona musi ukończyć ponad trzy odcinki w rajdzie. Fourmaux odpadł na trzecim, więc nie mam za bardzo podstawy do werdyktu. Przechodząc do sedna, Francuz idealnie zobrazował w jakim punkcie rozwoju znajduje się jako kierowca. Najpierw wykręcił najlepszy czas na międzyczasie pokazując, że ma spory talent i tempo, by walczyć w tym sezonie o podium. Natomiast parę zakrętów później rozbił swoją rajdówkę w drobny mak i pozbawił M-Sport cennych punktów w klasyfikacji konstruktorów. Jak już pisałem wcześniej, wypadki na tym etapie kariery, to rzecz naturalna. Kierowca, podczas szukania limitu swojego i rajdówki, często może go przekroczyć, co skutkuje takimi spektakularnymi “dzwonami”, jak w przypadku Fourmaux.
Ott Tanak - 1/5

To był prawdopodobnie najgorszy debiut samochodu rajdowego w historii Hyundaia (tak, wliczam w to też Accenta WRC). I o ile sporo kłopotów, z którymi Ott Tanak się mierzył można zrzucić na niedokończony samochód, o tyle wycofanie się z rajdu przydarzyło się Estończykowi na jego własne życzenie. Mistrz Świata z 2019 roku nadal wygląda w Hyundaiu jak dziecko we mgle. Jego tempa właściwie już nie widać i zaczęły przydarzać mu się błędy czysto taktyczne. Założenie slicków na jedyny oblodzony oes w rajdzie, może samo w sobie nie było złym pomysłem. Aczkolwiek utrzymanie samochodu na drodze było w stu procentach odpowiedzialnością Tanaka, z której się nie wywiązał. Następna w kolejce jest Szwecja, w której Estończyk zawsze był mocny i będzie to szansa by naprawić nadszarpniętą reputację.
Oliver Solberg - 2/5

Młodego Szweda jest chyba najtrudniej ocenić. Z jednej strony tempo miał bardzo słabe, popełniał dużo błędów i nie ukończył rajdu. Z drugiej strony te wszystkie argumenty można odeprzeć faktem, że Solberg przez cały rajd zmagał się z oparami silnika, które dostawały się do kabiny rajdówki. Nie jestem lekarzem i nie sposób mi ocenić, jak bardzo ta okoliczność przeszkadzała kierowcy Hyundaia, jednak wiem, że decyzja o wycofaniu się była właściwa. Dalsze wdychanie tych związków mogło mieć dla Solberga naprawdę dramatyczne konsekwencje zdrowotne i na koniec dnia to właśnie zdrowie jest najważniejsze. Dlatego przez moment nie chciałem wystawiać temu kierowcy żadnej oceny, ale koniec końców chcę stosować się do własnych zasad. Przy tej ocenie trzeba jednak postawić “gwiazdkę” i mieć na uwadze okoliczności, z jakimi zmagał się Oliver.
Elfyn Evans - 2/5

Do Elfyna Evansa zdecydowanie mogłaby powędrować nagroda za najbardziej spektakularne zepsucie sobie dobrego rajdu. Przez pierwsze dwa etapy Walijczyk prezentował się świetnie i był nawet przez moment liderem. Potem nadszedł jednak feralny odcinek jedenasty i prosty błąd, który pociągnął za sobą wielkie konsekwencje. Gdyby jeszcze ten błąd pojawił się na śliskiej sekcji, dałoby się tak Walijczyka usprawiedliwić. Ale nie – Evans wyleciał z trasy na suchym asfalcie, tuż przed samą metą. Jeszcze parę sezonów temu nie oceniłbym kierowcy Toyoty tak surowo, jednak w tym roku Elfyn jest faworytem do tytułu. Ten prosty błąd może się okazać bardzo kosztowny w ogólnym rozrachunku całego sezonu.
Takamoto Katsuta - 1,5/5

Zarówno Toyota jak i cała ojczyzna od lat pokłada w Katsucie wielkie nadzieje. Jednak Japończyk tym razem chyba ich po prostu nie udźwignął. Wydawałoby się, że po tym, co widzieliśmy w zeszłym sezonie, suche Monte-Carlo będzie idealne dla “Taki”, ale nic bardziej mylnego. Kierowca Toyoty kompletnie nie odnajdował się w nowej rajdówce. Katsuta miał problem, by przejechać chociażby jedną pętlę bez jakiegoś poważnego błędu. Były piruety w szybkich zakrętach, utykanie w rowach i piruety na nawrotach. “Taka” może i nie jest gwiazdą swojego zespołu i raczej nie mówi się o nim w kategoriach walki o tytuł, ale pokazywał, że stać go na zdecydowanie więcej. Miejmy nadzieję, że jeszcze będzie nam dane to zobaczyć.
Thierry Neuville - 3/5

Belg chciał pewnie rozpocząć swoją walkę o tytuł w nieco lepszym stylu, ale biorąc pod uwagę z czym mierzył się w miniony weekend Neuville, szóste miejsce naprawdę nie jest złym wynikiem. W jego i20 psuło się właściwie wszystko. Silnik, hamulce, amortyzatory, a nawet interkom. Jednak Thierry był uparty, w żadnym momencie się nie poddał, a nawet własnoręcznie, przy użyciu prostych narzędzi naprawił poważnie uszkodzone zawieszenie. Upór i determinacja Neuvilla to były właściwie jedyne jasne punkty Hyundaia w tym rajdzie. Zawodnik, jako jedyny z koreańskiego zespołu, był w stanie wygrać odcinek podczas pierwszej rundy. Mentalność i serce Belg ma we właściwym miejscu, jednak wygląda na to, że może siedzieć w niewłaściwym samochodzie.
Gus Greensmith - 4/5

Urodziłem się za późno, by pasjonować się rywalizacją McRae i Sainza. Urodziłem się też za wcześnie, by przejechać się latającym samochodem. Urodziłem się za to w idealnym momencie, by na własne oczy obserwować Gusa Greensmitha walczącego (i wygrywającego) z Sebastienem Loeb o najlepszy czas na odcinku specjalnym. Mimo, że czułem w tamtym momencie prawdziwe odrealnienie, to jest to kolejny rajd, przy którym nie mam się o co przyczepić do Anglika. Oczywiście z tym tempem Gus mógł być wyżej, ale awaria silnika elektrycznego nie była jego winą. Zawodnik z Manchesteru nadal musi do siebie przekonać część kibiców, ale z rajdu na rajd udowadnia, że nie jest w WRC przez przypadek.
Kalle Rovanpera - 3,5/5

Po pierwszym etapie byłem gotowy wystawić Kallemu “jedynkę”, ale kierowca Toyoty znalazł tempo w idealnym momencie. Po drugim odcinku z rozbrajającą szczerością przyznał, że nie ma pojęcia jak używać hybrydowego silnika. Całe szczęście na piątkowym serwisie, młody Fin chyba zerknął z powrotem do swoich notatek i przypomniał sobie jak jeździć. Poprawa tempa była widoczna gołym okiem i gdyby nie fatalny pierwszy etap, Rovanpera stanąłby na podium. Jednak nie uważam, by można było z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że Kalle zaliczył dobry rajd. Jeśli ma faktycznie walczyć w tym sezonie o podium generalki, to takie spadki formy jak w piątek i czwartek, nie mogą mu się już przytrafiać.
Craig Breen - 4/5

Irlandczyk ten rajd pojechał w myśl starego, radzieckiego przysłowia: “im ciszej jedziesz, tym dalej dotrzesz”. Breen, w odróżnieniu od kolegów z zespołu, może i nie wygrał żadnego odcinka i może nie szokował swoim tempem, ale także uniknął poważnych błędów, wypadków i złych doborów opon. I właśnie dlatego to on stanął na podium. Dużo w tej jeździe było pragmatyzmu, ale to przecież pragmatyzmem w XXI wieku zdobywa się tytuły. Craig wiedział, że dwaj Francuzi są poza zasięgiem, więc robił swoje i dbał o to, by być “the best of the rest”. Ta sztuka mu się udała i w nagrodę to on będzie odkurzał trasy w Szwecji.
Sebastien Ogier - 5/5

Ogier może i o Mistrzostwo już nie będzie walczył, ale na Monte zawsze będzie murowanym faworytem. Jednak tak trudnego rywala nie miał od dawna, bo nieważne jak bardzo by się Francuz obraził za to stwierdzenie, ale jego i Loeba więcej łączy, niż dzieli. W ten weekend mogliśmy też w paru momentach obserwować tego starego Ogiera, jeszcze z czasów VW. Odskakiwał stawce, gdy było trzeba, miał zabójcze tempo i jeden moment rajdowego cwaniactwa, który prawie wygrał mu pierwszą rundę WRC. Niewygranie rajdu, który właściwie ma się w kieszeni, bardzo rzadko się Ogierowi zdarza, ale tym razem nie była to jego wina. Przebite opony są w rajdach zdarzeniem na tyle losowym i trudnym do uniknięcia, że trudno zrzucać odpowiedzialność na kierowcę. Są takie dni, gdy nawet Sebastienowi Ogierowi zabraknie szczęścia.
Sebastien Loeb - 5/5

Parafrazując “Mrocznego Rycerza”, właśnie to się dzieje, gdy niepowstrzymana siła napotyka niemożliwy do ruszenia obiekt. W miniony weekend w Monte-Carlo spotkało się dwóch zawodników, którzy przez dwie ostatnie dekady kompletnie zdominowali ten sport. Obaj zasługiwali na zwycięstwo, ale na najwyższym podium mógł stanąć tylko jeden. W jakimś momencie czyjeś doświadczenie, kunszt, tempo i szczęście musiało przeważyć. I tym razem był to Sebastien Loeb. Co prawda napisałem w mojej zapowiedzi przedsezonowej, że nie zdziwię się, jeśli Francuz wygra ten rajd. Jednak nie zamierzam udawać teraz, że wiedziałem od początku, że tak się to skończy. Powiem więcej, nie bardzo w to wierzyłem. Dlatego całe szczęście, że nie postawiłem na wyniki tego rajdu żadnych pieniędzy, bo przez geniusz starego Mistrza nie jadłbym dzisiaj obiadu. Warto wspomnieć też o pilotce Loeba – Isabelle Galmiche. Została ona pierwszą kobietą, która wygrała rundę Mistrzostw Świata od czasu Fabrizii Pons w Rajdzie Monte-Carlo 1997.
Słowem zakończenia
Pierwsza runda nowej ery hybrydowej bardzo mi się podobała. Jednak jest coś, do czego jeszcze chciałbym się odnieść. W mediach społecznościowych widziałem sporo postów typu: “Może i to Monte jest fajne, ale tylko dlatego, że jadą Loeb i Ogier. Jak ich zabraknie w Szwecji, to poziom spadnie dramatycznie”. I w sumie… jest w tym sporo racji. Ale też dużo jej tam nie ma. Przede wszystkim, w tym rajdzie nie zmierzyli się ze sobą Gigi Galli i Roman Kresta, tylko dwaj najlepsi kierowcy w historii tej dyscypliny. Nie przyjechali tam ostatni raz zasiąść w rajdówce przed emeryturą, tylko walczyć o zwycięstwo. To naturalne, że byli poziom wyżej od innych zawodników.

Słowem zakończenia
Poza tym, tak – poziom pewnie trochę spadnie. Ale jako widzowie w ogóle się nie zorientujemy, bo ponownie, rajdy to nie piłka nożna. Tam widać na pierwszy rzut oka, kiedy ogląda się Ekstraklasę, a kiedy Ligę Mistrzów. Jednak w rajdach różnica w poziomie zawodników, szczególnie na szczeblu Mistrzostw Świata, jest praktycznie niewidoczna gołym okiem. Tu nie ma kierowców, którzy nie są w stanie trzymać linii przejazdu, albo odpowiednio dobrać punktu hamowania.
Po trzecie, wiele osób nadal ma mylne wrażenie, że sport jest emocjonujący tylko na absolutnie najwyższym poziomie. To zwyczajnie nie jest prawda, a już szczególnie w rajdach. Dowodzi tego fakt, że na facebooku rallypl, setki osób oglądały transmisję z Walimskiej Zimówki i to w momencie, gdy trwał Power Stage Rajdu Monte-Carlo. Ponadto, gdyby jeszcze poziom w Rajdzie Szwecji miał spaść do szczebla amatorskiego, to bym te argumenty zrozumiał. Ale nie spadnie, to nadal będą jedni z najlepszych kierowców na świecie. Nie będzie co prawda dwóch absolutnie najlepszych zawodników w historii, ale co z tego? Moim zdaniem to nawet lepiej. Dzięki temu mamy grupę pięciu kierowców, z których każdy ma taką samą szansę wygrać ten rajd. Tak więc osobiście jestem bardzo podekscytowany Rajdem Szwecji i mam nadzieję, że Wy też.
