Mądry Polak przed rajdem
Dwie pierwsze rundy już za nami, ale to właśnie na trzeci rajd w kalendarzu kibice znad Wisły czekali z zapartym tchem. Zawody w Chorwacji to jedna z rund odbywająca się najbliżej naszego kraju, z którą mamy dobre wspomnienia i w której przede wszystkim pojadą nasze dwie najlepsze załogi. Czego możemy się spodziewać ze strony „orłów” Orlenu i Lotosu w Zagrzebiu?
Stare wygi i debiutanci
Dla Kajetana Kajetanowicza będzie to start do piątego sezonu w WRC. Dla jego pilota, Macieja Szczepaniaka – do dwudziestego pierwszego. Po przeciwnym biegunie tej osi doświadczenia stoją Mikołaj Marczyk i Szymon Gospodarczyk, którzy w Rajdowych Mistrzostwach Świata dopiero zadebiutują. Obie załogi pojadą w WRC2, obie identycznymi Skodami Fabia, obie będą sponsorowane przez wielkie koncerny paliwowe. Jednak na kilkanaście godzin przed startem pierwszego oesu Rajdu Chorwacji, Marczyka i Kajetanowicza, Gospodarczyka i Szczepaniaka, więcej dzieli niż łączy.

„Kajto” wybył na międzynarodowe oesy już jako utytułowany w kraju zawodnik. „Miko” pierwszy start w Mistrzostwach Europy zaliczył podczas swojego trzeciego sezonu w Polsce. Kajetanowicz na pierwszy z trzech tytułów musiał swoje odczekać – zdobył go dopiero w 2010 roku, pięć lat po debiucie. Kariera Marczyka rozwijała się natomiast bardzo dynamicznie. 2016 rok – trzecie miejsce na Śląsku, rok później – debiut w RSMP, rok później – trzecie miejsce w kraju, rok później – mistrzostwo, rok później – pełen sezon w ERC, w zeszłym roku – trzecie miejsce w Europie. „Miko” był niczym kamień wystrzelony z procy.

Dlatego właśnie ostrzenie sobie zębów na rywalizację dwóch Polaków, podgrzewanie atmosfery, wspominanie zmagań Kuliga z Kuzajem – to wszystko jest, moim zdaniem, na wyrost. Marczyk i Kajetanowicz to dwaj różni zawodnicy, na kompletnie innym etapie kariery. Jeden ponownie zawalczy w tym roku o nieuchwytny tytuł Mistrza Świata, drugi dopiero zaznajomi się z klimatem WRC. Obaj kierowcy spotkali się rok temu na Rajdzie Barbórki Warszawskiej. Wtedy bardzo pewnie, niemalże łatwo, zwyciężył „Kajto”. Na następną prawdziwą rywalizację między Polakami przyjdzie nam jeszcze poczekać, bo nie zanosi się na to, by różnica między nimi miała zmaleć.
"Efekt Kubicy"

Nie, nie czytacie ani „Powrotu Roberta”, ani „Sportowych faktów”. Tym razem nazwisko kierowcy F1 znalazło się tutaj z konkretnego powodu i mogę to podeprzeć dobrymi argumentami. Albowiem tak się złożyło, że Kubica de facto nie będąc pełnoprawnym kierowcą rajdowym, ma największe osiągnięcia wśród wszystkich Polaków w tej dyscyplinie. I mimo, że sam Kajetanowicz pewnie by nigdy tego nie powiedział, to jego własny dorobek nieco blaknie przez to jedno Mistrzostwo WRC2 Roberta. Bo o ile w środowisku zagorzałych fanów rajdów teza „Kajto jest najlepszym polskim rajdowcem w historii” nie byłaby przesadnie kontrowersyjna, o tyle przy udziale ogólnego motorsportowego gremium znajdzie się ktoś, kto niczym najlepszy barman wyciągnie spod lady „ale”. Można się tu zżymać i udowadniać, że trzy tytuły Mistrza Europy i dwa Wicemistrzostwa Świata były większym i trudniejszym osiągnięciem, ale jedna statystyka cały czas pozostaje nieubłagana. Kubica jest Mistrzem Świata – Kajetanowicz nie. Mówiąc wprost, „Kajto” potrzebuje tego tytułu, by stać się dla rajdów samochodowych tym, kim dla skoków narciarskich był Adam Małysz, albo dla tenisa Agnieszka Radwańska.

Dla Marczyka istnienie Kubicy ma mniej mitologiczny a bardziej praktyczny wymiar. Mianowicie – Orlen. Polski koncern paliwowy ładuje w zespół Alfy Romeo i Roberta Kubicę absolutnie gigantyczne pieniądze. Czy słusznie? O tym zdecydujcie sami, do mnie po ostatnim razie nadal przychodzą pogróżki. Niemniej jednak możemy się chyba zgodzić, że najbardziej korzystne dla polskiego motorsportu byłoby równe rozłożenie tej sumy na wszystkie dyscypliny, w których startują nasi zawodnicy. Orlen tymczasem tego nie zrobi, bo z finansowego punktu widzenia korzystniejsze dla nich najwidoczniej jest ładowanie tego wszystkiego w F1. Odbija to się właśnie na Marczyku, wokół którego już w zeszłym sezonie pojawiły się pogłoski co do napiętego budżetu. Całe szczęście koncern z Płocka nie skąpił pieniędzy na sezon w WRC. Nie ma jednak nic za darmo. Sukcesy są polskim rajdom potrzebne i po to by zwiększyć popularność tej dyscypliny i po to, by firmy takie jak Orlen, były bardziej skore w nią inwestować.

Oprócz oczekiwań sponsora, „Miko” dźwiga też oczekiwania swoich kibiców. To właśnie Marczykowi bliżej do miana „nadziei” polskich rajdów. Kajetanowicz oczywiście jest bardzo utytułowany i mimo, że wszyscy marzymy o tym, by zobaczyć go w najwyższej kategorii, jest to scenariusz mało prawdopodobny. Większe szanse na to ma kierowca Orlenu i nic dziwnego, że kibice liczą na atomowe wejście do Mistrzostw Świata. Tak obiecującego kierowcy na arenie międzynarodowej nie mieliśmy już od dawna. Był co prawda i Hubert Ptaszek i Łukasz Pieniążek, ale po paru przebłyskach, bardzo szybko gaśli, a my zostawaliśmy z niesmakiem w ustach.
Jak tam Panie z tym tytułem?
To skoro nakreśliliśmy sobie różnice między naszymi orłami, a także ich cele i tych celów ciężar, warto zastanowić się, na ile realistyczne jest ich osiągnięcie w tym sezonie?
Jeśli przegapiliście tą niezwykle istotną zmianę w przepisach, to przypomnę tylko, że w tym sezonie FIA zlikwidowało podział na fabryki i prywaciarzy w samochodach Rally2. W tym roku wszyscy jeżdżą razem. Zabrzmi to mało chlubnie, ale ta reforma utrudnia sytuację naszym zawodnikom. Zdecydowanie łatwiej rywalizuje się z załogami o podobnym potencjale finansowym, niż graczami pokroju M-Sportu i Skody (czy tam Toksportu). Nie mam zamiaru jednak siać defetyzmu. Ani „Kajto” ani „Miko” nie są bez szans.

Wielkich powodów do zmartwień na pewno nie ma Kajetanowicz. Ustronianin, mimo że w zeszłym sezonie walczył w kategorii WRC3, to i tak trzykrotnie zameldował się w pierwszej trójce wszystkich samochodów Rally2. Mało tego, „Kajto” pewnie jechałby inaczej, gdyby wiedział, że walczy o tytuł z większą ilością zawodników. Jeśli chodzi o rywali w Zagrzebiu, to kierowca Lotos Rally Team na nudę nie będzie mógł narzekać. Groźny będzie na pewno Emil Lindholm, a także Jari Huttunen. Uważać trzeba także na Erika Caisa, który na asfalcie zrobił gigantyczny postęp. Nie można też zapomnieć o piekielnie szybkim Nikolayu Gryazinie i przede wszystkim o rywalu sprzed roku – Yohannie Rosselu. Gdzie w tej całej zgrai może znaleźć się „Kajto”? Jeśli uniknie przygód, które spotkały go w treningowym Quattro River Rally, pierwsza trójka zdecydowanie jest w jego zasięgu. Natomiast w temacie tytułu Mistrza Świata w całym sezonie, nie mam dobrych wieści. Andreas Mikkelsen pewnie wygrał swoje dwie pierwsze rundy w sezonie i Norwega zdetronizować mogłaby tylko jakaś katastrofa.

O wiele trudniejsza do oceny jest sytuacja Marczyka. „Miko” to bardzo szybki kierowca i część swoich rywali w klasie był w stanie pokonać już w ERC. Trudność przeprowadzki do Mistrzostw Świata niekoniecznie polega jednak na tempie, a bardziej na jego utrzymaniu. Rajdy w WRC są o wiele dłuższe i przez to bardziej wymagające. Utrzymanie koncentracji przez całe trzy dni rywalizacji będzie najtrudniejszym wyzwaniem Marczyka. Myślę, że największym rywalem „Miko” w tym rajdzie, a także w całym sezonie, będzie on sam. Mimo, że jestem dobrej myśli, to nie zamierzam oszukiwać ani siebie, ani Was. Dla kierowcy Orlen Teamu to sezon na naukę i zapoznanie się z klimatem WRC. Na atak przyjdzie czas później. Marczyk pokazał jednak, że potrafi się bardzo szybko adaptować do nowych sytuacji. Pokazuje to między innymi jego występ w Rajdzie Valasska na początku kwietnia. Na nieznanych, wymagających trasach był czwarty, przegrywając tylko z Pechem, Maresem i Kopeckym, czyli kierowcami, którzy trasy w Morawach znają właściwie na pamięć. Przed Rajdem Chorwacji możemy być ostrożnymi optymistami.

Niech pofruną!
Chyba dawno nie byłem podekscytowany żadnym rajdem, tak bardzo, jak Rajdem Chorwacji. WRC dostarcza emocji niezależnie od tego, czy jadą tam Polacy. Jednak oglądanie tego niesamowitego cyklu, gdy jednocześnie ma się komu kibicować, jest kompletnie innym przeżyciem. Wyrokowanie na temat tego jak poradzą sobie „Kajto” i „Miko” to zawsze wróżenie z fusów. W rajdach do ostatnich metrów każdy scenariusz jest możliwy. I ten najlepszy i ten najczarniejszy. Jednak niezależnie od tego jaki plan tym razem przygotowały dla „naszych” chorwackie trasy, po prostu cieszmy się tym rajdem. Drugi taki może nam się długo nie przydarzyć!
