Pocztówka sprzed dziewięciu lat
Może Was to zdziwi, ale tegoroczny Rajd Estonii był dla mnie doświadczeniem niezwykle nostalgicznym. Nie stało to się dzięki samochodom czy szutrowym trasom wokół Tartu, a poprzez sytuację w Rajdowych Mistrzostwach Świata. Dominował zawodnik, który przed sezonem dominować wcale nie miał, a potencjalnych rywali próżno było szukać. Kalle Rovanpera Sebastienem Ogierem nie jest, a Toyota nie jest Volkswagenem. Jednak to połączenie może uczynić z WRC swoje podwórko na dużo dłużej, niż w przypadku Seba i jego Polo.
Rajd
Rajd Estonii – 2/5

Mimo że rok temu przejechałem się po nadbałtyckiej rundzie WRC, to jednak do obecnej edycji starałem się podejść z otwartą głową. Wygrany przez Craiga Breena OS1 dawał nadzieję na ciekawe zawody. Aczkolwiek ponownie, na nadziejach się skończyło.
W piątek rano przywitało mnie kosmiczne tempo Toyot – obrazek, za którym od paru lat nie sposób się stęsknić. Kroku Yarisom próbował dotrzymać dopingowany przez miejscowych fanatyków Ott Tanak, ale Estończyk największą walkę stoczył nie z Evansem i nie z Rovanperą, a z własnym Hyundaiem i20.
Po południu niebieskie niebo zmieniło się w deszczowe chmury, a sypkie szutry w śliskie błoto. Mimo utrudnionych warunków Evans nadal był nie do ruszenia. Do czasu, gdy okazało się, że Kalle Rovanpera najwyraźniej kontroluje też pogodę. Na ostatnim piątkowym oesie, Fin musiał zmagać się tylko z lekką mżawką, natomiast jego rywala na starcie przywitało urwanie chmury. Straty? 26 sekund i prowadzenie w rajdzie.
Mimo że do przejechania zostało jeszcze aż piętnaście odcinków, to już chyba tylko najbardziej naiwni liczyli na zwrot akcji w Rajdzie Estonii. W sobotę Kalle miał najlepszą pozycję na drodze, więc (jak sam wspominał) bez zbędnego wysiłku powiększał swoją przewagę. Kłopoty, tradycyjnie, przytrafiały się każdemu, tylko nie Rovanperze.
W niedzielę deszcz wrócił nad Tartu ze zdwojoną siłą. Obfite opady sprawiały zawodnikom mnóstwo problemów, oczywiście z wyjątkiem Rovanpery. Na Power Stage’u warunki pogorszyły się do tego stopnia, że trasa zmieniła się w błotną rzekę. Czyżbyśmy mieli jednak oglądać ciekawe zakończenie Rajdu Estonii? Czy miały nas czekać dramatyczne zwroty akcji, pościgi i wybuchy? W żadnym wypadku. Piękne słońce wyszło i osuszyło trasy, akurat w idealnym momencie, by Rovanpera nie tylko wygrał rajd, ale też zgarnął pięć punktów za Power Stage.
Kierowcy
Pierre-Louis Loubet – 1/5

Nic co dobre nie trwa wiecznie, więc i passa Loubeta musiała się kiedyś skończyć. Francuz nieźle rozpoczął swoją estońską przygodę – przez moment był nawet szósty. Jednak jak to często bywa, po popełnieniu jednego błędu, szybko przychodzą następne. Kierowca M-Sportu miał co prawda sporo pecha co do warunków, przy rolce na koniec piątkowego etapu. Szczęście w nieszczęściu polegało jednak na tym, że Loubet mógł w ogóle kontynuować rajd po tej przygodzie. Zawodnik przywiózłby pewnie nawet punkty, gdyby nie to, że w niedzielę przyłożył w kamień na trzy odcinki przed końcem. Zabrakło chłodnej głowy, ale Francuz może z tego występu wyciągnąć pozytywy.
Gus Greensmith – 1/5

Przewidywałem oczywiście, że po przebłysku formy na początku sezonu, Greensmith wróci do występów, do których zdążył nas już przyzwyczaić. Jednak nawet ja nie spodziewałem się, że Anglik zaliczy aż taki regres. Kierowca M-Sportu jest obecnie w tragicznej formie. Podczas swoich ostatnich pięciu rajdów, tylko w jednym był w stanie przywieźć punkty. To prawda, że Gus dużo cierpi z powodu problemów technicznych w swoim samochodzie, ale nie to jest powodem do niepokoju. Chodzi oczywiście o jego tempo. W Estonii zanotował tylko jeden czas w pierwszej piątce i właściwie nie opuszczał dolnej części tabeli. Męki Anglika dobiegły końca na OS21, gdy w jego Pumie padła skrzynia biegów. Jeśli jednak tempo Greensmitha nie ulegnie znacznej poprawie, to reszta sezonu też nie będzie przyjemna.
Craig Breen – 1,5/5

Czas na kolejną część ulubionej zabawy M-Sportu, czyli „co by było gdyby?”. Craig Breen miał i dobre wspomnienia z Estonią i dobre tempo i dobry samochód. Nadzieje na podium zostały jednak zniweczone już na pierwszym piątkowym odcinku. Fakt, urwanie koła o leżący w trawie słup telegraficzny było sporym pechem. Nie zapominajmy jednak, że Irlandczyk w swojej rajdówce znalazł się w tych zaroślach na własne życzenie. Później Breen wcielił się trochę w naszych piłkarzy na mundialu – prezentował się dobrze, ale w momencie gdy nie miało to już żadnego znaczenia. Na szczęście dla irlandzkich fanów, nie będzie musiał czekać aż czterech lat aby się „odkuć”.
Oliver Solberg – 1,5/5

Solberg dowiózł swojego Hyundaia do mety, ale był to naprawdę słaby występ młodego Szweda. Hyundai od dwóch sezonów pokazuje, że bardzo chce mieć „swojego Rovanperę”, ale zapomina chyba przy tym, że Oliver nie jest Rovanperą i wymaga indywidualnego podejścia. Pytanie brzmi, czy nie byłoby bardziej korzystne dla Solberga przetrzymanie go jeszcze jakiś czas w WRC2, niż usilne pchanie go do Rally1? Nie wiem, czy Szwed nie radzi sobie z presją, czy z samochodem, ale coś ewidentnie jest nie tak. W Estonii nie był w stanie przejechać pętli bez uderzenia w coś, albo wykręcenia piruetu. Kierowcy Hyundaia zostały w tym roku już tylko dwa starty i nie mam pojęcia co by musiał w nich zrobić, by uznać ten sezon za choć umiarkowanie udany.
Adrien Fourmaux – 3/5

Nie był to rajd idealny, czy nawet bardzo dobry, ale widać było postęp i to dla Adriena Fourmaux powinno być najważniejsze. Francuz wreszcie znalazł kompromis w swojej jeździe. W Estonii był w stanie uniknąć błędów i kłopotów, jednocześnie kręcąc momentami całkiem niezłe czasy. Wynik mógł oczywiście być nieco wyższy, ale siódme miejsce to wciąż najlepszy wynik Fourmaux w tym sezonie. Oby tylko kierowca M-Sportu zapamiętał wszystko, czego się w miniony weekend nauczył i tym razem poszedł za ciosem.
Esapekka Lappi – 2,5/5

Lappi od początku roku czeka na swój moment, a ten jakoś nie nadchodzi. Nie nadszedł też w Estonii, mimo, że Fin prezentował miejscami dobre tempo. O zwycięstwo, ani nawet o pierwszą trójkę, Lappi się w tym rajdzie nie otarł, ale utrata miejsca w top 5 przez przebitą oponę na pewno nie była miłym przeżyciem. Kierowca Toyoty znalazł się już za półmetkiem swojego sezonu i jak na razie za jedyny prawdziwie udany rajd w jego wykonaniu, można uznać tylko Szwecję. W Estonii były przynajmniej punkty, ale Lappi cały czas może czuć niedosyt.
Takamoto Katsuta – 3/5

O występie Japończyka można powiedzieć chyba najmniej spośród wszystkich kierowców w najwyższej klasie. Katsuta w tym rajdzie na pewno pojechał i na pewno dojechał, ale nie mam jakichś szczególnych wspomnień z nim związanych. „Taka” trzymał się swojego domyślnego stylu jazdy, czyli spokojnego dążenia do celu, bez zbędnych fajerwerków. Całe szczęście nie było to aż tak patetyczne jak w Chorwacji czy Szwecji, bo Japończyk potrafił notować trochę szybsze czasy. Pozytywna ocena na zachętę.
Thierry Neuville – 3/5

To był chyba najspokojniejszy, ale też i najmniej spektakularny występ Thierry’ego Neuvilla w tym roku. Osobiście nastawiałem się na kolejną zażartą batalię Belga z każdą częścią swojej rajdówki, ale o dziwo jego i20 tym razem nie zaczęło się rozpadać. Samochód oczywiście nadal beznadziejnie się prowadził, o czym Thierry przypominał nam w każdym wywiadzie, ale przynajmniej problemy nie brały się z awarii. Kierowca Hyundaia nie miał podejścia do tempa pierwszej trójki, ale pojechał swój rajd. Neuville przywiózł ze sobą aż dwanaście punktów i jakimś cudem utrzymał się na pozycji wicelidera mistrzostw.
Ott Tänak – 4/5

Na papierze, drugie podium w ciągu trzech rajdów, to całkiem niezły wynik, ale Tänak przed własną publicznością liczył chyba na coś więcej. Mimo, że to awaria nawiewu wykluczyła Estończyka z walki o zwycięstwo, to jednak Ott sam postawił siebie w trudnej sytuacji. Już po drugim odcinku zapomniał włączyć silnika elektrycznego w wyznaczonej strefie. W internecie oczywiście zawrzało, ale zasady to zasady – każdego obowiązują takie same. Utrata aż dziesięciu sekund, podczas takiego rajdu jak Estonia, przez tak drobną sprawę, to po prostu głupota. Tak czy inaczej, Tänak jako jedyny stanął do nierównej walki z Toyotami, niesiony dopingiem tłumów swoich rodaków. Tym razem powtórki z Sardynii jednak nie było. Estończyk musiał zadowolić się trzecim miejscem.
Eflyn Evans – 4,5/5

Aby w tym sezonie wygrać z Rovanperą, wszystko podczas twojego weekendu musi ułożyć się idealnie. Elfynowi Evansowi to się nie udało. Winy w tym Walijczyka niewiele – miał po prostu pecha co do pogody. Na porannych piątkowych odcinkach zawodnik Toyoty był dosłownie nie do zatrzymania. Tym większą gorycz mogą czuć jego kibice, pamiętając jak bezsilny wobec Rovanpery był ich ulubieniec przez resztę rajdu. Walijczyk wiele więcej zrobić nie mógł. Dobrze, że Evans odnajduje powoli swoją starą formę, ale jest już zdecydowanie za późno by mógł rzucić wyzwanie swojemu koledze z zespołu.
Kalle Rovanperä – 5/5

„Geniusz”, „cudowne dziecko”, „fenomenalny”, „wspaniały” – chyba oficjalnie zaczęło nam brakować słów, którymi można opisać Kallego Rovanperę. Zostało co prawda jeszcze „Mistrz Świata”, ale tego też niebawem będziemy mieli okazję użyć. Nie chodzi nawet o to, że Fin znowu wygrał, a o styl w jakim to zrobił. Jego triumf tak naprawdę nie ulegał wątpliwości. Nawet gdy prowadził Evans, to po mimice, zachowaniu, stylu jazdy Kalle było widać, że znajdzie jakiś sposób, żeby wskoczyć na pierwsze miejsce. Występ Rovanpery do tego stopnia przypominał mi początki dominacji Ogiera, że mogłem przysiąc, iż słyszałem momentami Andrzej Borowczyka, a w rogu ekranu majaczyło mi logo TV4. Jeśli młodemu Finowi dalej tak się będzie układać, to tytuł może sobie zapewnić już we wrześniu, na Akropolu.
Biało-czerwoni
Kajetan Kajetanowicz – 2,5/5

Nie był to na pewno zły rajd „Kajto”, ale po tym do czego nas przyzwyczaił, w Estonii spodziewałem się po nim nieco więcej. Polak nie miał wcale łatwego zadania, bo w Tartu przyszło mu się zmierzyć z gromadą Finów z Teemu Suninenem na czele i z Andreasem Mikkelsenem. Kajetanowicz ze skandynawsko-fińską czołówką w ogóle nie zamierzał walczyć i skupił się raczej na przywiezieniu do mety bezpiecznego, piątego miejsca. Pamiętając występy „Kajto” w Estonii, taka decyzja mnie nie dziwi. Jednocześnie Polak był w stanie w dobrze obsadzonej Portugalii i Chorwacji przywozić podium, więc i tutaj czuć niedosyt.
Mikołaj Marczyk – 1,5/5

Mimo, że momentami przykro było patrzeć na męczarnie „Miko”, to taki rajd musiał po prostu kiedyś nadejść. Weekend, w którym nie wychodzi praktycznie nic, jest ważnym etapem w karierze każdego kierowcy. Miłe złego początki, bo zaczęło się od dwóch dobrych czasów na początek zmagań. Potem było już jednak tylko gorzej. Na trzecim odcinku Marczyk uderzył w pieniek i w efekcie przez resztę pętli musiał radzić sobie bez jednego amortyzatora. To nie był koniec przygód, bo później pojawiły się jeszcze problemy z przegrzewającym się silnikiem. O dobrym wyniku nie mogło być mowy. Słowem – ciężki rajd, ale „Miko” nie powinien spuszczać po nim głowy.
Podsumowanie
Jak to mawiał klasyk „koniec mistrzostw, do widzenia!”. Lata oglądania WRC pozbawiły mnie złudzeń – tu już nic się nie wydarzy. Nie wynika to z tego, że Rovanpera jest za dobry. Nie zrozumcie mnie źle, jest świetny, ale Fin nawet jakby chciał, to nie ma zwyczajnie z kim przegrać. Hyundai nadal nie potrafi doprowadzić swojej rajdówki do porządku, a wicelider Mistrzostw – Thierry Neuville, właściwie rzucił już ręcznik na ring. M-Sport jest na etapie spełniania najczarniejszych oczekiwań przedsezonowych, a koledzy Kallego z Toyoty też nie sprawiają mu trudności. Osiemdziesiąt punktów to przewaga, której nie roztrwoniłby nawet Robert Kubica w słynnej Fieście WRC „od Malcolma”.
