Z Barbórką najlepiej na zdjęciach
Z Rajdem Barbórka Warszawska jest trochę tak, jak z rodzinną kolacją wigilijną. Ma być spokojnie, bez stresu i w przyjemnej atmosferze. Jednak wszyscy uczestnicy są na tyle napięci, że prędzej czy później zaczynają się przepychanki, nieporozumienia i frustracje, a mimo uśmiechów i miłych słów, w powietrzu czuć niesmak.
Dramat w sześć oesów
Z pewnością nie jest mi łatwo pisać ten tekst. Naprawdę lubiłem (i chyba nadal trochę lubię) Rajd Barbórki Warszawskiej i miałem opinię, że większość ludzi traktuje go zbyt surowo. Nie jestem jednak ślepy i widzę, że tego rajdu, który mnie urzekł, teraz już właściwie nie ma. Z roku na rok warszawska impreza zbliżała się do progu „farsy” i tym razem chyba udało jej się go przekroczyć.
Jeśli jakimś cudem przespaliście ostatnie parę dni, to streszczę Wam kuriozalną historię tegorocznej edycji Barbórki. Oczywiście najbardziej interesującym aspektem zawodów miał być pojedynek Kajetana Kajetanowicza i Miko Marczyka. Jednak występ „Kajto” stał pod znakiem zapytania, w związku z kontuzją jaką Polak odniósł podczas Rajdu Japonii. Jednak Kajetan w Warszawie się pojawił, przygotował rajdówkę, ale koniec końców.. nie wystartował.
Przez ponad dwie godziny nie było absolutnie żadnych informacji. Kibice i media wiedzieli tylko, że Fabia Kajetanowicza stoi przed rampą startową i że był jakiś problem z badaniem kontrolnym. Wreszcie, w okolicach godziny 21:00, na profilu „Kajto” ukazała się informacja, że załoga została zdyskwalifikowana przez sędziów. Oficjalnie, powodem takiej decyzji był brak małej tabliczki znamionowej na klatce bezpieczeństwa. Kajetanowiczowi i Szczepaniakowi nie pozostało nic innego, jak “udać się na kebaba”. Całe sportowe oczekiwanie sprzed rajdu, wyparowało.

Miko Marczykowi natomiast w tej sytuacji pozostało tylko wygranie rajdu. Z kierowcą Orlen Team próbował walczyć jeszcze Wojciech Chuchała, który wygrał pierwszy przejazd na Służewcu. W ogólnym rozrachunku popularny „Siemanko” nie byłjednak w stanie utrzymać tempa lidera. Zwycięstwo Marczyka i Gospodarczyka było więc całkiem przekonujące.
W poprzednich edycjach mogliśmy sobie przynajmniej ostrzyć zęby na rywalizację „Kajto” i „Miko” (tym bardziej, że Marczyk poczynił w tym sezonie spore postępy). Tym razem Barbórka nie dała rady nam tego dostarczyć, a przewidywalności rajdu, nie było w stanie zetrzeć nawet zwycięstwo Byśkiniewicza na Karowej.
Paradoks warszawski
Barbórka Warszawska to rajd bardzo dziwny i pełen sprzeczności. Z jednej strony ma to być miłe i wyluzowane zakończenie polskiego sezonu motorsportowego. Z drugiej strony zawodnicy szykują i napinają się na te zawody, jak na żadne inne w całym roku. Ponadto, z założenia ma to być święto polskich rajdów, a jedzie w nim zaledwie paru zawodników RSMP. Jest to rajd, który mógłby znacznie pomóc w popularyzowaniu tego sportu w Polsce, lecz z każdą edycją, zainteresowanie medialne maleje.
Warszawski klasyk przechodzi prawdziwy kryzys tożsamości i chyba nigdy nie było to bardziej ewidentne, niż właśnie teraz.

Zacznijmy od nastawienia zawodników i tego jak jest ono wykorzystywane (albo bardziej, jak nie jest). Tym razem największy dym wywołała dyskwalifikacja Kajetana Kajetanowicza i ta nieszczęsna tabliczka znamionowa. Czytałem i słyszałem już dużo teorii spiskowych, ale na potrzeby artykułu uznajmy, że wersja oficjalna jest tą prawdziwą. Bo niezależnie od tego czy Skoda „Kajto” była normalną Fabią Rally2, czy też była jakimś potworkiem, to ta sytuacja pokazuje nam pewien problem obecnej Barbórki.
Otóż mimo, że zawody w stolicy nie są częścią żadnego cyklu i jedzie się w nich „o pietruszkę”, to załogi zdają się wkładać w nie więcej przygotowań i pieniędzy, niż w rajdy normalnych cykli. Od jakiegoś czasu przed Barbórką trwa wyścig zbrojeń. Mimo, że jazda odbywa się głównie po parkingach i pustych placach, to zespoły szukają pośród tego betonu każdej dziesiątej części sekundy.
Wyścig zbrojeń
Po kilkudziesięciu godzinach napięcia, milczenie przerwał Miko Marczyk, który za pomocą Facebooka napisał po prostu to, co myśli. I niczym na rodzinnej wigilii, w komentarzach rozpoczęła się awantura.
Jeśli ktoś chce sam przeczytać wypowiedź Marczyka to link jest tutaj. Ja podszedłem do niej z chłodną głową. Szczerze? Naprawdę trudno mi się w wielu miejscach z kierowcą Orlenu nie zgodzić. Da się zrozumieć frustrację Miko, który rok temu nasłuchał się nawałnicy tekstów, o tym, jak to Kajetanowicz „wyjaśnił młodego” i „pokazał mu gdzie jego miejsce”. Nie dziwi mnie, że w tym roku chciał wreszcie wyrównać szanse.
Bo powiedzmy sobie szczerze, zespół „Kajto” grzebie i będzie dalej grzebał przy Skodzie Rally2. Nawet jeśli tym razem błąd popełnił tuner, to brak tabliczki znamionowej jest mocnym dowodem. Marczyk i reszta stawki muszą więc do tej zimnej rajdowej wojny dołączyć i również balansować na granicy regulaminu.
W momencie, kiedy reszta stawki również nagina granicę, to stają się tej eskalacji współwinni. Ponadto nie wiadomo tak naprawdę ile Miko dokładnie zmieniał w swojej Fabii, bo cały czas wychodzą w tej kwestii nowe fakty. Gdzieś w tym przebijaniu swoich rajdówek gubi się sens rajdu dla kibiców i spirala tylko się nakręca.

Bo jeśli reszta stawki bazuje swoje barbórkowe konstrukcje na samochodzie Kajto, to trzykrotny Mistrz Europy chce zachować swoją reputację i również stawia kolejny krok. Tę spiralę dałoby się jednak zatrzymać, gdyby załogi przestały się z tymi modyfikacjami chować, niczym gimnazjaliści z Marlboro Lightami. Marczyk jako pierwszy wyłożył karty na stół i otwarcie powiedział: „Tak! Gruntownie zmodyfikowaliśmy nasz samochód, to nie było Rally2. Tak – zerżnęliśmy to od Kajetana”. To krok w dobrą stronę i myślę, że gdyby na podobne oświadczenie zdecydował się Kajetanowicz, to znacznie oczyściłoby to atmosferę.
Trzeba jednak powiedzieć, że nawet tak napięty klimat i z taką obsadą da się wykorzystać do zbudowania wokół rajdu ciekawej narracji i do ściągnięcia kibiców na oesy. Do tego trzeba jednak ogarniętej obsługi medialnej. Tym sposobem płynnie przechodzimy do kolejnego problemu Rajdu Barbórka – TVN Turbo.
Barbórka „na skalę naszych możliwości”
Rajd Barbórka wydaje się imprezą naprawdę trudną do schrzanienia. Odcinków mało i są one dosyć krótkie, nie trzeba ustawiać nie wiadomo ile kamer, ani wynajmować helikopterów. Całe to napinanie się i budowanie specjalnych rajdówek nie każdemu się podoba, ale mogłoby pomóc w stworzeniu medialnej narracji. Barbórka Warszawska to impreza właściwie idealna do porannej kawki, albo sobotniego schabowego. To wszystko jednak przy założeniu, że TVN Turbo jakkolwiek by się chciało.
Tymczasem główny patronat medialny i telewizja mająca prawa do transmisji wydarzenia, dobitnie pokazała, że poza Karową, Rajd Barbórka nie istnieje. Co prawda, miała miejsce relacja z ceremonii startu i pierwszego oesu w Pruszkowie. Słowo „relacja” jest jednak na wyrost, bo telewizja zakończyła nadawanie… po trzydziestu załogach. TVN Turbo mogło się jeszcze jakoś wykręcić, że przecież zaczął padać śnieg, że słaba pogoda, że zimno, że sprzęt szwankował i pewnie nikt by im nie udowodnił, że jest inaczej.
Jednak zamiast tego, telewizja postanowiła uspokoić swoich widzów i wyjaśnić, że decyzja o tak szybkim zakończeniu transmisji zapadła już na długo przed rajdem (cokolwiek to oznacza). Przepraszam, ale skojarzenia z filmami Barei same się nasuwają.
„Nie martwcie się telewidzowie, ani powódź tysiąclecia, ani zima stulecia, ani huragan Katrina nie mógł powstrzymać naszej ekipy. Po prostu my podjęliśmy tę decyzję suwerennie, z dużym wyprzedzeniem. My tą transmisją otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie – to jest przez nas zrobione i przez nas wykonane”.

Oczywiście transmisja z Kryterium Asów była już dłuższa, ale umówmy się, że TVN Turbo nie zrobiło niczego, czego nie zrobiła by każda inna telewizja, transmitująca to wydarzenie w przeszłości. Przy czym zaryzykuję stwierdzeniem, że obecna stacja wypada w takim rozrachunku niekorzystnie, ponieważ, gdy Karową realizowało TVP Sport, to relację można było oglądać za darmo w Internecie.
Stawianie Barbórki czy rajdów RSMP za paywallem jest praktyką, której bardzo nie lubię. Rajdy nie są w Polsce w najlepszej kondycji i nie cieszą się specjalnie dużą oglądalnością. Ich transmisja w zamkniętym kanale ma więc zdecydowanie więcej wad, niż zalet. Szczególnie coś takiego jak Kryterium Asów na Karowej, powinno normalnie, za darmo lecieć na YT, czy w otwartej telewizji. Co by nie mówić, to znane wydarzenie, na które mogłyby się skusić nawet osoby spoza świata rajdów. Pomogło by to pewnie w popularyzacji tej dyscypliny, ale TVN nie jest zainteresowany pomocą polskim sportom motorowym.
Pewnym problemem jest też to, że TVN Turbo potrafi zamieszać przy Barbórce po to, by chronić swoje interesy. Na przykład w tym roku, podczas relacji z Pruszkowa wśród pokazanych załóg nie zabrakło Łukasza Byśkiniewicza, sponsorowanego przez TVN. Nie był to zresztą pierwszy taki przypadek, bo rok temu telewizja potrafiła wpłynąć na listę startową na Karowej, po to by zdążyć pokazać swojego kierowcę. Szkoda tylko, że „Byśki” pojawił się podczas relacji kosztem szybszych zawodników.

To, co TVN w mojej opinii powinien zrobić, to podejść do Rajdu Barbórki na poważnie. To oznacza przede wszystkim zbudowanie jakiejś narracji i napięcia wokół tych zawodów. Jeśli większość stawki i tak traktuje ściganie w Warszawie jak walkę „o złote kalesony”, to niech telewizja podejdzie do tego tak samo. Co im szkodzi?
Nie mówię, że media mają sztucznie podkręcać atmosferę i szukać wszędzie konfliktów, niczym Drive to Survive. Ale można wspomnieć o tym, że rajdówki są modyfikowane specjalnie na Barbórkę, że zjeżdżają się goście z innych dyscyplin motorsportowych, że ten zawodnik, robił tamtemu przytyki w mediach społecznościowych i że wygranie Karowej to naprawdę spora rzecz w naszym kraju. To wszystko są prawdziwe informacje, które podbudowują atmosferę i dają kibicom jakieś małe historie, które mogą śledzić przez cały rajd.
Bardzo ważne są też transmisje. Jestem przekonany, że część osób, które przypadkowo trafią na transmisję z Kryterium Asów, nie mają pojęcia, że Karowa nie jest nawet częścią rajdu. Ba, mogą nie mieć świadomości, że oprócz Karowej mają miejsce jeszcze jakieś zawody. „Normalne” odcinki Rajdu Barbórka też mogą być ciekawe i warto dać ludziom możliwość obejrzenia ich. Byłoby to o tyle wartościowe, że komunikacja organizatora jest słaba i czasem trzeba czekać naprawdę długo, aby dowiedzieć się, co się stało z daną załogą.
Oesy warszawskiego klasyka są bardzo krótkie i kompaktowe, więc rozstawienie na nich kamer nie może być bardzo trudne. Jeśli rallypl, czy Wena Sport w parę osób są w stanie realizować własne transmisje (często z dłuższych prób), to podoła temu zadaniu także taki moloch jak TVN. Jeśli nie ma czasu antenowego, to relacje mogą przecież lecieć na YouTubie, czy Facebooku. Jeśli TVN Turbo desperacko potrzebuje pieniędzy, to można w ostateczności nawet pomyśleć nad jakimś swoim autorskim All Live. Pomysłów i sposobów jest wiele. Wystarczy chcieć.
W moich snach wciąż Warszawa
Kolejną rzeczą, która w obecnym formacie rajdu mocno mi przeszkadza jest to, że coraz mniej Rajdu Barbórki Warszawskiej, odbywa się, cóż… w Warszawie. Pierwszy oes jest w Pruszkowie, a dwa następne mają miejsce na torze Słomczyn położonym pod stolicą. Tor Służewiec to faktycznie jest jeszcze Warszawa (chociaż bardziej jej obrzeża), tak samo jak Autodrom Bemowo. „Warszawskie” są więc tylko dwa odcinki w Rajdzie i Kryterium Asów na Karowej.
I znajdą się pewnie osoby, które powiedzą, że trzy na pięć prób to nadal sporo. W porządku, to nadal większość. Jednak gdy spojrzy się na trend w ostatnich edycjach, to da się zauważyć, że ktoś tu ewidentnie bawi się w Rajd Monte-Carlo, gdzie impreza odbywa się z dala od miejsca ją organizującego. Moim zdaniem jest to marnowanie gigantycznego potencjału.
Rajd Barbórki ma ogromny potencjał, jako zawody wprowadzające nowych ludzi w świat rajdów. Ilekroć chciałbym wkręcić kogoś w tą piękną dyscyplinę, zawsze pojawiają się te same problemy. Trzeba jechać daleko, trzeba ogarnąć samochód, trzeba iść kawał drogi i potem siedzieć w jakichś krzakach. Nie zrozumcie mnie źle. Jest to element frajdy i bez niego ciężko byłoby się obejść. Musicie jednak przyznać, że dla przeciętnego Kowalskiego, na papierze brzmi to mało ekscytująco.

Jeśli jednak jest rajd podczas, którego możemy sobie pozwolić na odstępstwa względem utartej formuły, to jest to właśnie Barbórka Warszawska. Wyobraźcie sobie zawody, w których na każdy odcinek można dojechać tramwajem. Zero płacenia za paliwo, zero użerania się z wypożyczalnią, kupujesz bilet całodobowy i rajd stoi przed Tobą otworem. Przy obecnym układzie odcinków jest to dosłownie niemożliwe.
Tu pragnę się na chwilę zatrzymać, bo to naprawdę niesamowite, jak źle ułożony jest harmonogram Rajdu Barbórka. Odcinków jest tylko sześć, a jednak ich godziny startów są tak ściśnięte, jakby w sobotę miało się odbyć następne dziesięć prób. Kolejność startowa jest jeszcze bardziej absurdalna, bo zawodnicy jadą w odwrotnej kolejności, niż na liście startowej. I to nie tylko załogi w najszybszej klasie, ale dosłownie wszyscy. Sam złapałem się w tę pułapkę w 2019 roku, gdy byłem na Bemowie równo ze startem odcinka. Barbórka nagrodziła mnie trzema godzinami patrzenia jak dwudzieste z rzędu BMW E36 wlecze się po szutrowej części oesu.
Tę niedogodność da się obejść, wiedząc, o której godzinie ruszają nasi ulubieni zawodnicy, ale wbrew pozorom te informacje nie są łatwe do zdobycia. Na stronie rajdu, czy w przewodnikach, próżno tego szukać. Nawet w aplikacji „Sportity”, gdzie publikowane są informacje dla zawodników, są godziny startów tylko do dwóch pierwszych oesów. Nie wiem, czy nie byłoby zwyczajnie łatwiej puścić lepszych kierowców przodem. Niech kibice sami zweryfikują, czy warto jest zostawać na słabsze rajdówki.

Pół biedy jeśli ktoś ma własny samochód, bo wówczas jest w stanie w miarę sprawnie przemieszczać się miedzy oesami. Jednak jeśli idziemy w dostępność rajdu, to harmonogram nadaje się do zmiany. Ktoś powie, że Warszawa to przecież wielkie miasto i wyznaczanie tras bliżej centrum to wielkie przedsięwzięcie. Jestem zdania, że da się to zrobić, chociażby patrząc na odcinki, jakie znajdowały się w rozpisce w przeszłości. Oto moja propozycja:
Pruszków może zostać. Tak, jest daleko, tak – to też nie Warszawa, ale przynajmniej odbywa się dzień wcześniej, niż reszta zawodów. Z rajdu wylatuje Tor Słomczyn. Jest to może ciekawy odcinek z sekcją szutrową, ale na obiekt dosłownie nie da się dotrzeć inaczej, niż samochodem. Jeśli ktoś naprawdę uwielbia ten oes, to może go sobie wrzucić za piątkowy Pruszków.
W miejsce Słomczyna wchodzi próba na Żeraniu. Wiem, że już parę ładnych lat minęło od metamorfozy toru FSO w pastwisko. Jednak są jeszcze boczne dróżki wokół toru, na których w przeszłości odbywał się przecież Rajd Barbórka. Z Toru Służewiec da się dojechać metrem, a poza tym jest to odcinek dosyć lubiany, więc on również zostaje.

Autodrom Bemowo to klasyczny oes i również siedziba organizatora, więc siłą rzeczy również musi zostać w harmonogramie. Jednak jest tu miejsce na modyfikacje, bo na przykład zamiast Służewca i Żerania, mogą wrócić odcinki Twierdza Cytadela i PGE Narodowy. Tym prostym sposobem mamy rajd, na którego każdy odcinek można dojechać w 20-40 minut za pomocą komunikacji miejskiej.
Automobilklubie Polski! Twój ruch!
To wszystko co wypisałem, to tylko moje sugestie. W życiu nie brałem udziału w organizacji rajdów i nie sugeruję, że zrobiłbym to lepiej, niż obecni działacze. Jednakże, jeśli tacy zawodnicy jak Grzegorz Grzyb i Miko Marczyk nie boją się wprost pisać o problemach tych zawodów, w komentarzach popiera ich pół tuzina innych załóg – to jest to znak, że z Barbórką Warszawską dzieje się naprawdę źle.
Wszystko zależy od tego, w którą stronę zdecyduje się pójść Automobilklub Polski. Jeśli robimy luźny rajd dla kibiców, to wywalmy te wszystkie regulacje techniczne i wyluzujmy z badaniami kontrolnymi. Niech „Kajto” przyjedzie nawet bolidem F1, bo przecież nie o wynik tu chodzi, tylko o pokręcenie się przed kibicami.
Jeśli natomiast stawiamy na super zaciętą i super poważną rywalizację, to uściślijmy regulamin, czy nawet przenieśmy go z RSMP. Jeśli Barbórka ma być pełnoprawnym rajdem ociekającym prestiżem, to każdy bez wyjątku musi stosować się do tych samych zasad.
Niektórzy są zwolennikami pierwszego rozwiązania, inni tego drugiego. Wszyscy możemy się natomiast zgodzić, że oba są lepsze od stania w rozkroku, które obserwujemy teraz. Dobry czas na podjęcie decyzji już minął, teraz jest po prostu moment, kiedy trzeba coś zmienić. Organizatorzy nie mogą z tym zwlekać w nieskończoność. Tor Modlin Rallyshow może i koniec końców upadł, ale jeśli opinia o Barbórce wciąż będzie się pogarszać, to pojawią się inni chętni do zabrania jej korony zakończenia sezonu.
Jeśli włodarze Automobilklubu nie podejmą żadnej decyzji i nic się nie zmieni, to sami będą sobie winni. A kibice przynajmniej będą wiedzieć, kto jest za to odpowiedzialny.